Podziękowania i sprawy organizacyjne:)

   



   Może zacznę od podziękowań. Dziękuję Wam za równiutkie cztery tysiące wyświetleń. Dziękuję za piętnastu obserwatorów. Dziękuję za wszystkie otrzymane komentarze. Dziękuję za (jak dla mnie aż xD) dwadzieścia jeden lajków bloga na facebooku. Ale przede wszystkim dziękuję za wsparcie, które naprawdę wiele mi daje. Dzięki Wam w ogóle piszę, bo wiem, że nie robię tego tylko i wyłącznie dla siebie. Nie potrafię inaczej okazać Wam mojej wdzięczności, jak właśnie poprzez dodawanie kolejnych notek. Gdybym mogła, to podziękowałabym wszystkim z osobna, ale to raczej nieosiągalne:( 
   And thanks for international readers too^^

   Druga sprawa - jest parę osób, którym chciałabym podziękować w szczególny sposób. Chodzi mi o moją Unni, Dubu, Avę Lee i Sehunałkę. To właśnie one wspierają mnie chyba najbardziej. Przyznaję się bez bicia, że czasami kompletnie nie mam siły na pisanie. Ale wtedy dostaję mentalnego kopa i ruszam z kolejnymi pomysłami. Jeszcze raz - ogromne dzięki^^
   A ostatnia rzecz dotyczy planów na kolejnych parę notek. Otóż mam już parę zdań kolejnego shota (Kraya), więc pewnie pod koniec przyszłego tygodnia powinien się pojawić. Może w piątek, bo przez sobotę i niedzielę nie będzie mnie praktycznie w domu. Ale to się jeszcze zobaczy. Następnie planuję dodać trzeci rozdział "Time loop", a zaraz po tym pojawi się OnTae i to będzie ostatnie zamówienie. Myślę, że to plan na następne dwa, może trzy tygodnie. Potem pewnie zrobię sobie krótką przerwę, a po niej (jak nikt niczego nie zamówi) znowu będzie "Time loop". Tylko mówię, to tylko moje przemyślenia, wszystko się może jeszcze pozmieniać. Ale myślę, że tak to mniej więcej będzie wyglądać:)
   No, to byłoby na tyle. Jeszcze raz bardzo Wam wszystkim dziękuję i do napisania przy Krayu<3 

Urodzinowy shot^^



   - Chanyeol... Chanyeol, wstawaj - Kris po raz kolejny szturchnął swojego przyjaciela między żebra, ale na nim to chyba nie robiło najmniejszego nawet wrażenia, bo nadal w najlepsze pokładał się po szkolnej ławce.
   - Hej, bo znowu mi potem będziesz jęczał, że cię nie uprzedziłem... - westchnął cierpiętniczo YiFan i przetarł oczy dłońmi.
   - Ale i tak nie dzieje się nic ciekawego... - burknął Channie i znów ukrył głowę pomiędzy rękami.
   Kris przewrócił oczami i odetchnął głośno. Jego przyjaciel znany był z tego, że notorycznie przesypiał większość lekcji, bez względu na konsekwencje. Można było mu grozić posiedzeniem u dyrektora, najróżniejszymi karami, od zmiatania korytarzy począwszy, a skończywszy na czyszczeniu szkolnych toalet. Tylko, że żaden z tych argumentów nie działał. YiFan wiele razy zastanawiał się, co właściwie robi Chanyeol w nocy, że przychodzi niewyspany... Najbardziej prawdopodobną wersją było układanie przez wielkoluda ołtarzyka dla swojej odwiecznej miłości. Tak, to było bardzo możliwe. Albo może Chanyeol konstruuje coś w odhłaniach swojej piwnicy? Jakiś reaktor promieni miłośnych, czy coś? Chociaż znając jego koordynację ruchową, pewnie nawet nie trafiłby w odpowiednią osobę... Kris też próbował już wszystkiego. Przekonywał Channiego, by chodził spać chociaż trochę wcześnie. Ale to jak uderzać grochem o ścianę. Wielkolud po prostu zwyczajnie to olewał. 
   W pewnym momencie YiFan wpadł jednak na pewien iście szatański plan.
   - Channie, Baekhyun idzie w naszą stronę! - wyszeptał konspiracyjnie blondyn.
   Chwilę potem z szerokim uśmiechem na twarzy obserwował reakcję przyjaciela. A było na co patrzeć. Chanyeol momentalnie zerwał się do pozycji siedzącej, wyprostował przesadnie plecy i powiódł przerażonym wzrokiem po klasie. Dopiero kiedy zorientował się, że ON siedzi plackiem na tyłku w ławce obok i jak cała reszta klasy, nie wyłączając nauczycielki od biologii, wpatruje się w niego, jego zapał gwałtownie ostygł, a chłopak zapadł się nisko na krześle, mrucząc jakieś ciche:"...praszam..." w stronę nauczycielskiego biurka. 
   - Panie Park, czy możemy kontynuować lekcję? - kobieta uniosła wysoko jedną brew i założyła ręce.
   - T-tak... - wychrypiał Channie, czerwieniąc się coraz bardziej z każdą sekundą. 
   - Dziękuję - odpowiedziała sucho nauczycielka i powróciła do jakże fascynującego tematu replikacji DNA.
   Kris nie przewidział, że skończy się to aż tak, ale chyba jednak było oczywistym, jak zareaguje Chanyeol. Właściwie, to nie powinien tego robić, ale tamta lekcja aż się prosiła o lekkie "ożywienie". 
   Wielkolud ochłonął dopiero po chwili. Jego oczy jednak nadal przypominały duże monety.
   - Tyyy... - zwrócił się w stronę YiFana z wyrazem twarzy, który nie wróżył nic dobrego.
   Kris tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie. Chanyeol wyciągnął ręce w jego stronę i zaczął go dusić na odległość. Mało brakowało, a Kris parsknąłby na całą klasę. Ale nie chciał już jeszcze bardziej pogrążać przyjaciela.
   - Musiałem... - wyszeptał w stronę Channiego.
   Tamten jednak zrobił jeszcze bardziej naburmuszoną minę i nie odpowiedział. YiFan uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział doskonale, że Chanyeol nie wytrzyma długo bez rozmowy. Zresztą vice versa.



~*~


   - Kris! Ej, czekaj na mnie! - blondyn usłyszał niedaleko za sobą głośne pokrzykiwania przyjaciela.
   Odwrócił się więc i zatrzymał, by zaczekać na Chanyeola. Po chwili chłopak znalazł się tuż obok. Oparł dłonie na zgiętych kolanach i oddychał głęboko. 
   - Zasapałem się... - wychrypiał.
   - Nie musiałeś biec. Przecież bym ci nie uciekł - zaśmiał się Kris i ruszył powoli naprzód.
   - Wolałem mieć pewność - odparł Channie i zrównał krok z YiFanem. 
   Dłuższą chwilę szli w milczeniu. 
   - No jak było na wuefie? - zapytał nagle Chanyeol.
   Kris zmarszczył brwi i wbił wzrok w podłoże. Wcisnął ręce głęboko w kieszenie i zaczął kopać jakiś pierwszy lepszy kamyczek. 
   - A nie pomyślałeś, że jego to boli? - głos wielkoluda zabrzmiał dziwnie poważnie.
   YiFan zdziwił się, bo bardzo rzadko było dane mu usłyszeć, jak jego przyjaciel mówi coś całkiem na poważnie, bez krzty kpiny albo dowcipu.
   - Kogo co boli? - blondyn zrobił głupią minę i spojrzał zdezorientowany na idącego obok szatyna. 
   - Ten kamyczek musi cierpieć... - westchnął Chanyeol i zrobił smutną minkę. - Więc proszę, przestań go kopać i odpowiedz na moje pytanie.
   Kris z trudem powstrzymał wybuch śmiechu, bo po pierwsze jak widać Channie mówił poważnie, a po drugie byłoby to niegrzeczne. Zacisnął zęby i odchrząknął. 
   - Było...w porządku. 
   - Z kim mieliście tym razem? - Chanyeol nie dawał za wygraną, bo definitywnie do czegoś dążył.
   - Z drugą klasą - odparł powoli Kris.
   Chyba wiedział, do czego zmierza jego przyjaciel. Ostatnio pytanie ze strony Channiego utwierdziło go w tym przekonaniu.
   - Z którą?
   - Twjsistry... - mruknął pod nosem YiFan.
   - Słuuuchaaam? - Channie uśmiechnął się szeroko i posłał Krisowi tryumfalne spojrzenie. 
   - Z KLASĄ TWOJEJ SIOSTRY! ZADOWOLONY JESTEŚ?! - wrzasnął blondyn.
   Jego reakcja spotkała się z głośno zamanifestowanym oburzeniem kilku starszych pań, które okupowały praktycznie wszystkie parkowe ławki w tych godzinach. Widząc to, YiFan ukłonił się w ich stronę i grzecznie przeprosił. Ale to ich chyba nie przekonały, bo chwilę po tym, jak chłopcy przeszli koło nich, rozpoczęła się głośna rozmowa na temat zdemoralizowanej młodzieży.
   - No i widzisz, co zrobiłeś? Nie dość, że kopiesz Bogu winny kamyk, to jeszcze zakłócasz spokój publiczny. Nieładnie, Kris, oj nieładnie. Ty naprawdę jesteś zdemoralizowany - Channie nie mógł już powstrzymać się od śmiechu.
   - To zemsta za Baekhyuna? - skrzywił się blondyn.
   - Owszem - Chanyeol wyszczerzył się w stronę przyjaciela.
   YiFan westchnął cierpiętniczo i spuścił głowę jeszcze niżej.
   - Pamiętasz, że jutro jest ten test z matmy, nie, Kris? - Chanyeol najwyraźniej nie potrafił usiedzieć cicho nawet pół minuty.
   - Ta... - burknął blondyn, nadal nie podnosząc wzroku na przyjaciela.
   Channie zmarszczył brwi i zapytał:
   - Zrobiłem coś nie tak?
   Kris westchnął głośno i odpowiedział:
   - Nie, coś ty. Po prostu mam gorszy dzień.
   Chanyeol parsknął, na co YiFan uniósł wzrok i spojrzał na szatyna zdziwiony.
   - Co cię tak bawi?
   - Gdybym wierzył w te twoje "gorsze dni", to byłbym idiotą. Co jest? I teraz pytam poważnie. 
   - Mówię ci, że nie czuję się najlepiej. I dzisiaj to jest naprawdę - Kris wymusił na sobie uśmiech, ale w rezultacie na jego twarzy pojawił się niewyraźny grymas. - Ale już mi chyba lepiej, wiesz?
   - Gdybyś był smutny, to nie przyszłoby ci do głowy, żeby mi robić coś takiego, jak na biologii - odpowiedział Chanyeol.
   Co jak co, ale jego nie dało się tak łatwo wyprowadzić w pole. Zadawał tysiące pytań, był dociekliwy i zbyć go trzeba było umieć. A Kris niestety jeszcze nie posiadł tej umiejętności... Jednak postanowił tym razem zmienić taktykę i po prostu zwyczajnie przemilczeć sprawę. Channie przecież kiedyś musi się znudzić. 
   - No dobrze, skoro nie chcesz mówić, to nie. Ale potem nie chcę słuchać jak mi ryczysz w poduszkę, rozumiemy się? 
   - Zmieńmy temat...
   - Czyli przychodzisz do mnie dzisiaj? - zapytał Chanyeol.
   - Po co? - Kris zmrużył oczy.
   - Na jakim ty świecie żyjesz?! - wybuchnął Channie. - Mówiłem o teście z matmy. Mieliśmy się razem uczyć. Obiecałeś. Więc pytam, czy przychodzisz do mnie dzisiaj, żeby sobie powtórzyć materiał. I kto tu teraz jest bardziej nieogarnięty? 
   YiFan uśmiechnął się delikatnie i odparł:
   - Nadal ty. I tak, przychodzę. Może być koło szóstej? 
   Chanyeol najwyraźniej zignorował jego złośliwą uwagę, bo uśmiechnął się i skinął głową. 
   - Chłopaki! Zaczekajcie na mnie! - za plecami dwójki idących dało się usłyszeć jakieś damski głos. 
   Odwrócili się i przystanęli. Na widok biegnącej w ich strony dziewczyny, Kris zrobił minę, jakby miał zaraz zwymiotować, natomiast Chanyeol uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozłożył ramiona. Po chwili tulił już do siebie niższą o ponad głowę blondynkę. 
   - Jak ci minął dzień? - zapytał po chwili, kiedy już z powrotem szli w stronę domu.
   - W porządku. A wam? 
   - Mój wspaniały przyjaciel Wu YiFan znowu zrobił ze mnie idiotę przed Baekhyunem... - Channie wydął wargę i zmarszczył brwi. 
   Nana zaśmiała się cicho, ale nie chcąc urazić brata, zwróciła się w stronę Krisa i powiedziała z udawaną naganą w głosie:
   - Wstydziłbyś się. Jeśli dalej tak pójdzie, to Chanyeol już do końca życia będzie mi truł i Baeku.
   Twarz blondyna rozpromieniła się, jednak nadal był widocznie spięty. Modlił się w duchu, żeby tylko Nana nie zapytała o przyczynę jego złego samopoczucia. Jej chyba nie byłby w stanie okłamać. 
   - Staram się mu pomóc. 
   Nana uśmiechnęła się ciepło i zwróciła z powrotem w stronę Channiego.
   - No widzisz. Kris to robi dla ciebie, więc nie narzekaj. 
   Chanyeol prychnął głośno i odwrócił głowę w drugą stronę. Nana stłumiła śmiech, a YiFan uśmiechnął się lekko i wyprostował. Atmosfera powoli się rozluźniała. Znaczy, właściwie to tylko on pojmował każdą ich rozmowę w tych kategoriach. Dla Nany to była po prostu zwykła przyjacielska pogawędka, jedna z tak wielu. Ale dla Krisa były to prawdziwe męczarnie. Nie był w stanie normalnie funkcjonować przy tej dziewczynie... Język mu się plątał, nogi w zasadzie też. Stawał się zupełnie bezsilny. Dlaczego? Przecież znali się już tyle lat, praktycznie od dziecka. Ale co z tego... Miłość to niełatwa sprawa. 
   - Kris, a tobie jak dzisiaj poszło? - Nana spojrzała uważnie na idącego obok blondyna, który (a przynajmniej tak jej się zdawało) odsunął się nieznacznie. 
    - A wiesz... Po staremu...raczej... - YiFan wciągnął głęboko w płuca powietrze i wbił wzrok w jakiś odległy punkt przed sobą.
   Dziewczyna uniosła do góry jedną brew. Widziała, że coś jest nie tak. Kris za wszelką cenę próbował to ukryć, ale ona i tak wiedziała swoje. 
   - Wszystko okey? - zapytała i rzuciła szybkie spojrzenie bratu, który najwyraźniej oderwał się chwilo od rzeczywistości, bo szedł parę metrów od nich i podśpiewywał cicho jakąś tylko sobie znaną melodię. 
   YiFan popatrzył na Nanę i uśmiechnął się sztucznie. 
   - Oczywiście. A czy wyglądam na kogoś, kto miałby problemy?
   Nana zmrużyła delikatnie oczy, uważnie przyglądając się chłopakowi. Coś ewidentnie było na rzeczy. Nie chciał jej powiedzieć. Ale dlaczego? Przecież tyle się znali. A może akurat mogłaby mu jakoś pomóc? 
   - Na pewno? Kris, przecież widzę, że...
   - Nic się nie dzieje - YiFan przerwał jej, akcentując dokładnie każde słowo. 
   Nana zamrugała parokrotnie oczami i westchnęła cicho. Zwróciła głowę na wprost i również włożyła ręce w kieszenie płaszczyka. 
   Między trójką przyjaciół zaległa niezręczna cisza. W zasadzie, to pomiędzy Krisem i Naną, bo Channie nadal szedł oddalony o parę metrów. Przestał już co prawda śpiewać, ale zaczął dokładnie studiować płynące nad jego głową białe obłoczki. Co chwilę dało się słyszeć, jak przemawia sam do siebie i zgaduje, która chmura co mu przypomina. W innej sytuacji pewnie Nana i YiFan uznaliby to za naprawdę zabawne zjawisko, jednak w tamtej chwili nie byli za bardzo chętni do rozmowy. 
    Parę minut później weszli na teren dużego, stosunkowo nowego osiedla. Nana i Kris przystanęli przed blokiem o numerze siedem, jednak Chanyeol szedł dalej, i gdyby nie krzyk siostry, pewnie zaszedłby nie wiadomo dokąd. Chwilę potem stał już z pozostałą dwójką. 
   - To widzimy się o szóstej, tak? - upewnił się Channie, patrząc na YiFana.
   - Mhm... - mruknął blondyn i już chciał odejść, kiedy coś tknęło go i odwrócił się w stronę Nany.
   Stała ze spuszczoną głową. W tamtej chwili poczuł, że ogarniają go wyrzuty sumienia. Nie powinien tak się do niej odnosić. Chanyeol zawsze wszystko obracał w żart, więc nigdy się nie kłócili. Ale Nana... 
   - To na razie - Channie pomachał do niego energicznie i uśmiechnął się radośnie.
   Kris odpowiedział tym samym (może trochę mniej entuzjastycznie) i odwrócił się. Włożył ręce do kieszeni i ruszył przed siebie. Nie zdążył jeszcze odejść paru metrów, jak usłyszał (oczywiście jak zawsze dyskretną...) uwagę Chanyeola. 
   - A ty co? Nie pożegnasz się z Krisem? 
   - Chodź już... - odparła Nana.
   W tamtym momencie YiFan poczuł się jak skończony dupek. Przez jego chamstwo i nieumiejętność normalnego zachowania się w takiej sytuacji, Nanie było przykro. Chciał ją przeprosić, ale chyba brakowało mu odwagi... W takich chwilach powracała myśl, że nie jest jej warty nawet w pięciu procentach... 



~*~


   - Gdzie idziesz, oppa? - w drzwiach pokoju Krisa stanęła ośmioletnia dziewczynka z szerokim uśmiechem na twarzy. 
   YiFan odwrócił się w stronę, z której dochodził głos. Wpatrywała się w niego niska, czarnowłosa postać. 
   - Idę do Chanyeola. Musimy się pouczyć na test. 
   Dziewczynka pokiwała wolno głową, po czym westchnęła. Kris zmarszczył brwi i podszedł do siostry. Przykucnął przy niej i ujął jej maleńkie dłonie w swoje. 
   - Nie chcesz zostawać sama, prawda?
   Przytaknęła.
   YiFan pogładził jej długie, lśniące włosy i uśmiechnął się radośnie. 
   - A chciałabyś iść ze mną?
   - Tak! - krzyknęła głośno i zarzuciła swoje drobne rączki na szyję brata. 
   - No to czekam na dole - Kris objął dziewczynkę ramionami i przytulił delikatnie. 


~*~


   - Cześć! Jesteś...cie w końcu - powitał ich Chanyeol, otwierając drzwi frontowe na całą szerokość. 
   Po klatce schodowej rozniosło się echo jego niskiego głosu. 
   - Wziąłem małą ze sobą. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Rodzice dzisiaj oboje mają drugą zmianę, a nie chciałem zostawiać jej samej. 
   Channie uśmiechnął się jeszcze szerzej i przepuścił ich, by mogli wejść do środka.
   - Nana się nią zajmie, nie martw się. Jutro nie wybiera się do szkoły, bo nie czuje się najlepiej, także nie ma sprawy. 
   - Dzięki - Kris przykucnął przed siostrą i pomógł się jej rozebrać. 
   - Ale zanim ja i twój brat zaczniemy się uczyć, zrobimy jedną rundkę na kosnoli, prawda? - Chanyeol posłał małej znaczące spojrzenie i mrugnął do niej.
   Dziewczynka tylko pokiwała głową, na co szatyn chwycił ją za rękę i porwał do salonu, krzycząc do Krisa, że jeśli chce się czegoś napić albo coś zjeść, to niech sobie weźmie. 
Channie chyba trafnie odczytał chęci Krisa, ponieważ blondynowi rzeczywiście chciało się pić. Ruszył więc krótkim korytarzem w stronę kuchni. Po drodze minął salon, w którym zabawa trwała już w najlepsze. Jednak kiedy tylko przekroczył próg kuchni, szczerze pożałował, że tam przyszedł. Znalazł się właśnie oko w oko z Naną, która chyba przygotowywała kolację. 
   - Cz...eść... - wykrztusił, na co dziewczyna, nawet nie podnosząc wzroku znad deski do krojenia, mruknęła coś niewyraźnego w odpowiedzi.
   Kris oparł się o framugę drzwi i przejechał dłonią po twarzy. Odetchnął głośno i zaczął:
   - Wiesz, jeśli chodzi o to, co dzisiaj powiedziałem, to... 
   Ale nie dokończył, ponieważ Nana głośno odłożyła nóż na blat lady i wbiła w niego przenikliwy wzrok. YiFan poczuł się co najmniej jak pod ostrzałem... 
   - Wyjaśnimy to sobie, kiedy w końcu dorośniesz do tej rozmowy.
   Ton jej głosy był oschły i twardy. Kris chyba jeszcze nigdy nie widział jej tak zdenerwowanej. Nana była z natury spokojna i w życiu nie posądzałby jej o taką reakcję. Po chwili dziewczyna cisnęła trzymaną w ręce ścierką na stół, po czym szybkim krokiem opuściła kuchnię. A YiFan był w stanie tylko stać i przyglądać się, jak jego dobre dotychczas relacje z Naną zwyczajnie idą się jebać... 


~*~



   - Cześć! - Krisa powitał radosny jak zawsze głos Chanyeola.
   Blondyn mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi i ruszył w ślad za przyjacielem, który był już dobre parę metrów przed nim. YiFan nawet nie wiedział, jak Channie znalazł się tak daleko w tak krótkim czasie. Najwyraźniej miał dzisiaj naprawdę dobry humor albo zwyczajnie nasypał sobie za dużo cukru do herbaty i zaczynało mu odwalać. 
   - Wyspany? - zapytał szatyn, kiedy przyjaciel zrównał z nim krok.
   - Jakoś nie bardzo... - burknął Kris.
   - Wiesz, że bezsenność to pierwszy krok do nerwicy? - Chanyeol przystanął i złapał blondyna za ramiona.
   Przyłożył mu kciuki do powiek i zaczął dokładnie przyglądać się jego oczom i obracać jego głowę w każdą możliwą stronę. 
   - Albo zaraziłeś się od Nany i jesteś chory, albo masz fatalny nastrój i jeśli nie puszczę cię w przeciągu dziesięciu sekund, to mnie uderzysz. Wolałbym to pierwsze, ale niech ci będzie, już ci daję spokój...
   - Dziękuję - odparł sucho YiFan i ruszył przed siebie.
   Po chwili Chanyeol podbiegł do niego. Szli w ciszy. Channie zdawał sobie sprawę, że coś jest na rzeczy. I chyba pierwszy raz w życiu nie miał zamiaru wyciągać od przyjaciela żadnych informacji. Było mu go naprawdę szkoda. Nie lubił, kiedy Kris był smutny albo zły. Bo wtedy nawet jemu psuł się humor. YiFan był jedną z najważniejszych osób w jego życiu i nie chciał, żeby blondyn cierpiał. I co z tego, że miał dobre intencje? Kris nie chciał pomocy. Mówił, że poradzi sobie sam. Ale Chanyeol nie był głupi. Wiedział, że YiFan cierpi. Tylko dlaczego się przed nim zamykał? Przecież szatyn chciał dobrze! 
   - Posłuchaj Kris, może nie chcesz teraz rozmawiać o tym, co cię trapi, ale chcę, żebyś wiedział, że ja zawsze jestem przy tobie. I możesz powiedzieć mi wszystko... - zaryzykował Channie. 
   Na dźwięk tych słów blondyn odwrócił się i szybkim krokiem zbliżył się do przyjaciela. Duże oczy Chanyeola powiększyły się jeszcze bardziej, kiedy YiFan stanął tuż przed nim. Nie wiedział, czy ma się bać, czy w ogóle coś mówić...
   - Naprawdę chcesz wiedzieć, co się dzieje? - zapytał Kris.
   W jego głosie było słychać ledwo wyczuwalny ból. Ale szatyn był wyczulony na jakiekolwiek ludzkie emocje. A szczególnie te negatywne...
   - Tak, chcę. Chcę, bo jestem twoim przyjacielem - Chanyeol przełknął ślinę.
   YiFan przymknął oczy i wyszeptał:
   - Kocham twoją siostrę... 
   Oczy szatyna otworzyły się jeszcze szerzej. Spodziewał się wszystkiego. Wszystkiego, ale nie tego...
   - Jak to? - wykrztusił. 
   - Widzisz... Niepotrzebnie w ogóle cokolwiek mówiłem... 
   Kris zacisnął usta, a po chwili odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę szkoły, pozostawiając za sobą oniemiałego Chanyeola. 


~*~


   - Kris... Błagam cię, odbierz ten cholerny telefon... - mruczał Channie, chodząc w kółko po swoim pokoju.
   Powoli zaczynał się martwić. YiFan nie odzywał się do niego od wczorajszego poranka. Channie już oswoił się z myślą, że jego najlepszy przyjaciel zakochał się w jego siostrze. Właściwie to nie było nic strasznego i nie wiedział, dlaczego Kris aż tak to przeżywa. Dlatego chciał za wszelką cenę się z nim skontaktować i powiedzieć, że przecież wszystko jest w porządku, i że to nic takiego. Ale YiFan nie odbierał telefonu. W domu również go nie było. Przynajmniej przed piętnastoma minutami, bo wtedy Channie pytał o blondyna jego mamę. Pani Wu powiedziała, że Kris wyszedł godzinę temu, ale nie ma pojęcia, gdzie, i że jeśli tylko wróci do domu, to każe mu się z Chanyeolem skontaktować. 
   - Co robisz? - Channie odwrócił się w stronę drzwi, w których stała Nana. 
   - Próbuję dodzwonić się do Krisa. Nie rozmawiałem z nim od wczoraj, a musimy coś sobie wyjaśnić. 
   Na dźwięk imienia blondyna, Chanyeol zaobserwował na twarzy Nany pewne zmiany. Dziewczyna wyraźnie się spięła, jednak starała się tego nie okazywać.
   - Pokłóciliście się? - zapytała, niby to od niechcenia. 
   - Nie do końca... - odparł szatyn i odwrócił się z powrotem w stronę okna. 
   - A powiesz mi, o co chodzi?
   - Nie mogę.
   - Jak to?
   - Normalnie. Koniec tematu - uciął Chanyeol. 
   Nana zmarszczyła brwi. Jej brat nigdy tak się do niej nie odnosił....
   - Widzę, że coś cię gryzie - dziewczyna podeszła do szatyna i położyła mu rękę na ramieniu.
   Channie westchnął głośno i zwrócił się w stronę siostry. Nana wpatrywała się w niego pełnym napięcia wzrokiem.
   - Nieważne, co by się nie stało, ja ci pomogę, rozumiesz?
   - Tylko, że tym razem nie chodzi o mnie. 
   - Co masz na myśli? 
   - Tu chodzi o ciebie i Krisa...
   Na twarzy Nany dało się zauważyć ogromne zdziwienie. Teraz już nawet nie starała się kryć swoich emocji.
   - Mów dalej...
   - Naprawdę chcesz wiedzieć?
   - Tak.
   - Jesteś pewna? 
   - Chanyeol, mów.
   Szatyn zaczerpnął sporo powietrza w płuca i wybełkotał:
   - Krisciękocha...
   Nana zmarszczyła brwi.
   - Wysławiaj się jak ludzie.
   Channie westchnął głośno i wyrecytował:
   - KRIS-CIĘ-KOCHA.
   


~*~


   - Kochanie, Chanyeol był tutaj i pytał o ciebie - pani Wu stanęła przy synu, gdy ten ściągał buty.
   - Nie wiesz, czego chciał? 
   - Nie wiem, ale powiedziałam mu, że jak tylko wrócisz, to się do niego odezwiesz.
   Kris skrzywił się i wstał. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a tym bardziej z Channiem. Niepotrzebnie mówił mu, że czuje coś do Nany. A jeśli ona już wie? 
   - Dobrze, zadzwonię do niego - odpowiedział po chwili i ruszył w stronę schodów. 
   - Nie zjesz obiadu? - pani Wu podeszła do balustrady i spojrzała zdziwiona na syna.
   - Nie jestem głodny... 


~*~


   - KRISJAKDOBRZEŻEWKOŃCUODEBRAŁEŚ! - potok słów ze strony Chanyeola zalał prawe ucho YiFana.
   Blondyn odsunął od siebie telefon na długość ręki i odpowiedział:
   - Tak, ciebie też miło słyszeć... 
   - Dlaczego nie obierałeś, jak dzwoniłem?! - krzyknął Channie.
   - Zostawiłem komórkę w domu...
   - DLACZEGO?! JA SIĘ TUTAJ MARTWIĘ, A TY MI SIĘ GDZIEŚ WŁÓCZYSZ PO NOCACH!
   - Ale Channie... Jest druga po południu...
   - Co z tego! Doskonale wiesz, o co mi chodzi! A teraz zbieraj się, bo za dziesięć minut chcę cię widzieć u mnie w domu.
   - Ale...
   - Żadnych "ale", leniu. Musimy pogadać.
   Kris chciał powiedzieć coś jeszcze, ale szatyn rozłączył się. 
   - A żeby cię pokręciło... - warknął YiFan.


~*~


   Blondyn szybko pokonał paręnaście schodów, po czym stanął przed dużymi, dębowymi drzwiami. Bez zastanowienia zacisnął guzik dzwonka, który chwilę potem zabrzmiał w mieszkaniu. Kris usłyszał jak ktoś porusza się za drzwiami i przekręca klucz w zamku. Jednak kiedy drzwi otworzyły się, YiFan wcale nie ujrzał w nich swojego przyjaciela. Ujrzał Nanę...
   - Eee... - zaciął się. - Ja... Ja do Chanyeola.
   Nana spojrzała na niego uważnie i odpowiedziała:
   - Nie ma go. Powinien być za jakieś piętnaście minut.
   Na dźwięk słów dziewczyny, Krisa ogarnęła złość. Skoro Channiego nie było w domu, to po cholerę kazał mu tutaj przyłazić?!
   - To może ja już pójdę... Spotkamy się innym razem... - mruknął chłopak, a po chwili dodał: - Na razie...
   - Kris, poczekaj - na klatce schodowej dało się słyszeć głos Nany. 
   YiFan odwrócił się w stronę dziewczyny i spojrzał na nią zdziwiony. W życiu by nie pomyślał, że po kłótni odezwie się jako pierwsza. 
   - Wejdź do środka, skoro cię zaprosił, to pewnie coś od ciebie chce. Zaczekasz przecież te parę minut. 
    Blondyn uniósł brwi do góry, jednak nie chciał pokazać Nanie, jak bardzo zaskoczyło go jej zachowanie, więc przybrał normalny wyraz twarzy i ruszył za dziewczyną do mieszkania. 
   Chwilę potem siedzieli już oboje w kuchni. Nana co chwilę pociągała nosem i zużywała kolejne paczki chusteczek. 
   - Może ja zrobię za ciebie tą kolację, co? - zaproponował, gdy zauważył, że dziewczynie zaczynają łzawić oczy. 
   Jednak Nana zamiast przytaknąć, tylko się zaśmiała.
   - Powiedziałem coś śmiesznego? 
   Dziewczyna uniosła głowę i widząc zdezorientowany wzrok YiFana, ogarnęło ją jeszcze większe rozbawienie.
   - Nie wyobrażam sobie ciebie robiącego kolację. Pewnie odrąbałbyś sobie palec. Zresztą zupełnie jak Chanyeol. 
   - Nieprawda... Bardzo często to ja właśnie muszę zrobić siostrze jedzenie - oburzył się Kris.
   - Dziwne, że to dziecko jeszcze żyje - parsknęła Nana. - Przyznaj się, pewnie odgrzewasz jej mleko w mikrofalówce. 
   YiFan już chciał zaprzeczyć i ratować resztki swojej godności, ale stwierdził, że to już i tak nie ma sensu. Nana znowu wygrała. 
   - Tak myślałam - odpowiedziała tryumfalnie dziewczyna, po czym wróciła do swojego poprzedniego zajęcia.
   Natomiast blondyn siedział na krześle naprzeciwko i nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Z jednej strony cieszył się, że Nana już nie jest na niego zła, i że obeszło się bez łzawych scen, ale z drugiej przecież pasowało przeprosić, prawda? 
   - Nana? - zaczął Kris, spoglądając na dziewczynę.
   - Tak? 
   - Między nami już...jest okey? - YiFan skulił się w sobie, jakby bał się tego, co może powiedzieć dziewczyna. 
   Nana również podniosła głowę. Ich spojrzenia na sekundę się spotkały.
   - Nie powinnam tak reagować. Przecież nie zrobiłeś nic złego - odpowiedziała w końcu, a na jej delikatnej twarzy zagościł lekki uśmiech.
   - Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem. Dlatego chciałbym cię przeprosić.
   - Nie masz za co, ale jeśli już tak bardzo chcesz, to oczywiście przeprosiny przyjęte.
   Kris wypuścił powietrze z płuc w geście ulgi. Nana zdawała się tego nie usłyszeć, co cieszyło YiFana, bo zapewne zapytałaby, dlaczego tak wzdycha. 



~*~


   - Dziękuję, że raczyłeś przyjść - Chanyeol zmrużył oczy i podjechał do Krisa na krześle obrotowym, wpatrując się w niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. 
   YiFan automatycznie usiadł głębiej na łóżku, chcąc być jak najdalej od przyjaciela, który w tamtej chwili go przerażał.
   - Możesz tak nie patrzeć? - poprosił blondyn.
   - Jak? - zapytał Channie, po czym jego oczy stały się praktycznie niewidoczne.
   - No właśnie tak - jęknął Kris i oparł się plecami o ścianę. 
   - Droczę się przecież - szatyn zaśmiał się dźwięcznie, opadł na oparcie fotela i założył ręce. - A więc mówisz, że podoba ci się Nana, hm? 
   Kris otworzył szeroko oczy i wyszeptał:
   - Czy mógłbyś być trochę ciszej?
   - To mój pokój i robię co chcę, więc siedź cicho - Chanyeol machnął na przyjaciela ręką, po czym przybrał wyraz twarzy myśliciela.
   Chwilę trwała między nimi cisza.
   - Mam - powiedział z końcu Channie i zrobił jeden obrót na krześle.
   Kris zmarszczył brwi i już chciał pytać, o co mu chodzi, ale szatyn go uprzedził:
   - Między wami jest już dobrze? - YiFan pokiwał głową. - A więc teraz musisz zacząć działać.
   - Co masz na myśli?
   - Dziewczynę się zdobywa. Trzeba jej iść na rękę. Kwiaty, czekoladki i te klimaty. Rozumiesz?
   - A skąd możesz to wiedzieć? Jesteś gejem.
   - Ale mam siostrę i wiem, czego ona chce, i co lubi, więc nie dyskutuj, tylko słuchaj.
   - Racja... 
   - Nana kocha róże. Ale koniecznie różowe. Chciałaby na pewno, żebyś gdzieś ją zabrał, czy coś. Potrafisz na czymś grać?
   - Co?
   - Czy umiesz grać na jakimś instrumencie. Ugh, Kris, czy ja mówię po niemiecku? 
   - Nie umiem...
   - No tak, zapomniałem, że ty artystą to nie jesteś... Muszę wymyślić coś innego... W ogóle, to dlaczego nie zapisujesz? Potem mi powiesz, że zapomniałeś. Bierz kartkę, długopis i notuj!
   Kris z ociąganiem wstał z łóżka i podszedł do biurka. 
   - Róże... Co dalej?
   - Ale różowe. Podkreśl to sobie. Musisz ją gdzieś zabrać, koniecznie! Jest cholernie romantyczna. Najlepiej, jak pójdziecie do parku. 
   - Tylko teraz wieczorami jest już zimno...
   - Jeny, jak ty nie myślisz... Przecież wtedy będziesz mógł ją przytulić! Zresztą to moja siostra, ja wiem o niej więcej. Jak się zachwyci, to nawet nie zauważy, że jej zimno. 
   - Skoro tak mówisz...
   - Dobrze by było, gdybyś dużo się do niej uśmiechał. Ona nie lubi smutasów. W ogóle nie mam pojęcia, dlaczego z tobą rozmawia, skoro ty jesteś wiecznie skwaszony... Zaprezentuj uśmiech - rozkazał Chanyeol i obrócił się w stronę przyjaciela.
   YiFan uśmiechnął się niewyraźnie.
   - Jakbyś miał się zaraz porzygać co najmniej. Więcej serca! Patrz na mnie i się ucz.
   Channie wyszczerzył się przesadnie, jednak w jego wykonaniu wyglądało to naprawdę uroczo i Kris był pewien, że jeśli tylko szatyn by chciał, każda byłaby jego.
   - Ale Baekhyun na to nie poleciał, jak widać... 
   - A w pysk chcesz?


~*~


   - Pamiętasz, co masz robić? - zapytał Chanyeol już chyba po raz setny tego dnia. 
   - Tak - odparł Kris. 
   - Tylko tego nie spieprz, błagam cię... - jęknął szatyn, po czym rozejrzał się dookoła. - O, idzie!
   Wskazał ruchem głowy w prawo. Rzeczywiście, przez szkolny dziedziniec szła Nana. Skończyła już zajęcia, więc szła do domu. Przynajmniej tak twierdził Channie. 
   - Rusz się - ponaglił Krisa. 
   Blondyn tylko kiwnął głową, po czym ruszył w stronę Nany. Ręce zaczynały mu się niekontrolowanie trząść. Nie wiedział, czy się uda. Był pełen obaw. Chciał jeszcze raz zobaczyć krzepiący uśmiech Chanyeola, ale kiedy odwrócił się w stronę przyjaciela, ten stał za załomem ściany, spoglądając co chwilę to w jedną, to w drugą stronę. Channie zawsze marzył, żeby być ninją, więc teraz mógł w pewien sposób spełnić swoje pragnienie. 
   YiFan przeszedł tak, by znaleźć się za Naną. Kiedy był już wystarczająco blisko, szybko zakrył jej oczy swoimi dłońmi i czekał na reakcję dziewczyny. 
   - Chanyeol? - zapytała.
   - Nie - zaśmiał się blondyn, po czym odjął ręce od twarzy Nany.
   - Kris! - zdziwiła się. - Nie macie jeszcze przypadkiem lekcji?
   - Zredukowali nam angielski - uśmiechnął się chłopak.
   - A gdzie Channie? - Nana wychyliła się poza ramię Krisa i rozejrzała na boki.
   - Pewnie śledzi Baeka. Idziemy do domu?
   Niespodziewanie na policzkach dziewczyny pojawiły się delikatnie rumieńce, jednak chcąc za wszelką cenę nie pokazywać swojego zmieszania, odwróciła się plecami do YiFana i zaczęła iść przed siebie.
   - Jasne - rzuciła przez ramię.
   Kris dołączył do niej po chwili.
   - Jak ci minął dzień? - zapytał.
   - Dziękuję, w porządku. A tobie? - Nana sprawiała wrażenie trochę zdenerwowanej.
   Krisa to zdziwiło, bo to raczej on powinien gryźć paznokcie z nerwów. 
   - Też. Mogę cię o coś zapytać?
   - Pytaj.
   - Co robisz jutro wieczorem? - spytał chłopak, na co Nana zaczęła kaszleć.
   Kris zagryzł wargę. Kiedy tylko dziewczyna uspokoiła się i mogła normalnie oddychać, blondyn odezwał się:
   - Wiesz, jeśli to jakiś problem, to uznajmy, że nie było pytania... 
   - Przepraszam cię. Coś mi musiało podrażnić gardło. Pyłki...ekhem... A dlaczego pytasz?
   - Bo może byśmy się gdzieś razem wybrali? 
   - To znaczy we trójkę?
   - Nie, tylko my - odparł Kris.
   Na chwilę zapadła cisza. YiFan nie chcąc ukazywać, jak bardzo jest zdenerwowany, odwrócił głowę w lewo i udał, że przygląda się przejeżdżającym samochodom. 
   - Czemu nie - odpowiedziała w końcu Nana. 
   Kris przymknął na chwilę oczy, po czym znów zwrócił się w stronę dziewczyny. 
   - Może być dziewiętnasta?
   - Mhm.
   - No, to jesteśmy omówieni. 


~*~


   - Jak się czujesz? - w słuchawce telefonu Krisa zabrzmiał głos Chanyeola.
   - Szczerze? Jakbym zaraz miał zwymiotować... - jęknął YiFan. 
   - Mam ograniczony czas, bo Nana dobija się do moich drzwi, bo chce o coś zapytać. Także powodzenia. 
   - Dzięki... - mruknął blondyn, ale jego przyjaciel już tego nie usłyszał.


~*~


   - Cześć - powitała go Nana.
   Kris odwrócił się w stronę drzwi na klatkę schodową. Już chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego otworzył nieco usta i wpatrzył się w idącą w jego stronę sylwetkę dziewczyny. Kiedy stanęła tuż przed nim, odchrząknęła znacząco. 
   - Nie przywitasz się? - uniosła brwi do góry.
   - Co... A, tak... Przepraszam. Ale wyglądasz tak... Inaczej. 
   Nana zmarszczyła brwi, a wyraz jej twarzy nieco się zmienił. Już miała się odezwać, ale Kris w porę się opamiętał i uprzedził ją:
   - Miałem na myśli, że tak pięknie.
   Na ustach dziewczyny zagościł mimowolny uśmiech, a jej policzki po raz kolejny zarumieniły się.
   - Dziękuję - szepnęła. 
   - Idziemy? - YiFan szybko przerwał ciszę.
   Chciał, żeby było idealnie. Zależało mu, żeby Nana zauważyła, że on nie kocha jej tylko jako wieloletnią przyjaciółkę. Poza tym Channie najpewniej byłby zły, że Kris zniszczył cały jego misternie przygotowywany plan. 


~*~


   - Mogłabyś chwilę tutaj zaczekać? - zapytał Kris, kiedy opuścili budynek włoskiej restauracji, w której zjedli kolację.
   Nana pokiwała głową. 
   - Zaraz wrócę - rzucił YiFan, po czym szybko przebiegł przez pasy i skręcił w prawo.         Paręnaście metrów dalej mieściła się kwiaciarnia. Kris wszedł do środka i poprosił panią sprzedającą o bukiet różowych róż. Chwilę potem zapłacił i wyszedł. Schował kwiaty za sobą i szybko pokonał odległość dzielącą go od Nany. 
   - Już - szepnął jej wprost do ucha.
   Dziewczyna odskoczyła i przyłożyła dłoń do ust. Ale kiedy tylko zobaczyła, że to Kris, oparła ręce na biodrach i zaczęła się śmiać.
   - Przepraszam - uśmiechnęła się. - Ale nie spodziewałam się, że wrócisz tak szybko.
   - Mam propozycję - YiFan odpowiedział równie szerokim uśmiechem. - Chodźmy na spacer do parku. Co ty na to? 
   Nana tylko pokiwała głową.
   - Ale jeszcze przedtem mam coś dla ciebie - Kris zbliżył się do dziewczyny i wyciągnął przed siebie ręce z bukietem w dłoniach. 
   Dziewczyna chwilę patrzyła na kwiaty, po czym bez zastanowienia zarzuciła YiFanowi ręce na szyję i cmoknęła go w policzek.
   - Dziękuję, są przepiękne - powiedziała. - Ale naprawdę nie trzeba było. 
   Kris nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i chwycił dziewczynę za rękę. O dziwo nie protestowała. Ale w sumie nie było w tym nic dziwnego, bo przecież bardzo często okazywali sobie takie drobne gesty, jak przystało na przyjaciół. Tylko, że dla YiFana to nie był już zwykły uścisk dłoni.


~*~


   - Chłodno się robi, nie sądzisz? - zapytała Nana i szczelniej owinęła się czarnym płaszczykiem.
   - Trochę tak - mruknął Kris. - Może usiądziemy?
   Nana pokiwała głową i pociągnęła YiFana w stronę najbliższej ławki. Chwilę siedzieli w ciszy, którą zakłócały jedynie odgłosy przejeżdżających przez jezdnię samochodów. 
   - Dziękuję za tak wspaniały wieczór, Kris - szepnęła Nana, kładąc chłopakowi głowę na ramieniu.
   - Przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się blondyn. 
   - Chyba pierwszy raz wyszliśmy tylko i wyłącznie we dwoje.
   - A to źle?
   - Wręcz przeciwnie. Przyjemnie jest móc porozmawiać w spokoju, bez ciągłych wybuchów śmiechu Channiego.
   - Czasami przydaje się odmiana. 
   Nana pokiwała głową. 
   - Co sądzisz o nim i Baeku? - zapytał Kris.
   - Cóż, jeśli nie zacznie działać, to raczej nic z tego.
   - Niby taki specjalista, a sam sobie nie radzi...
   - Słucham? 
   - Nie, nic... 
   - Kris?
   - Tak?
   - A co myślisz o nas? - Nana wyprostowała się i usiadła tak, by móc być zwróconą twarzą do swojego rozmówcy. 
   - O co dokładnie pytasz? - zdziwił się YiFan.
   - Naprawdę nie wiesz, o co mi chodzi...? - szepnęła Nana i spuściła głowę.
   Kris chwilę jeszcze analizował w głowie słowa Nany. Kiedy w końcu dotarła do niego ich treść, zrobił dziwną minę i spojrzał na siedzącą obok dziewczynę.
   - Myślę, że to zależy tylko i wyłącznie od ciebie - odpowiedział w końcu.
   - Co masz na myśli? - zapytała cicho i wlepiła w niego spojrzenie swoich ciemnych oczu.
   - Nie wmówisz mi, że nie wiesz - Kris uśmiechnął się delikatnie. 
   - Przyjaźnimy się już bardzo długo. Nie uważasz, że...moglibyśmy spróbować?
   - Nic nie stoi na przeszkodzie. Ale jesteś pewna, że naprawdę tego chcesz?
   - Jeszcze nigdy nie byłam niczego tak bardzo pewna.  





    



~*~


   Nana westchnęła głośno i zamknęła drzwi balkonowe. 
   - Jest strasznie... - podeszła do kanapy, na której siedział Kris i opadła na siedzenie obok niego.
   - Wiesz ile mnie kosztowało przyjście tutaj? - YiFan uśmiechnął się lekko, po czym dodał: - I jeszcze nie dostałem za to żadnej nagrody...
   Nana spojrzała na siedzącego obok chłopaka z udawanym zdziwieniem.
   - Myślisz, że za przejście paruset metrów, w celu odwiedzenia własnej dziewczyny, to jakieś nie wiadomo jakie osiągnięcie?
   - W taki upał - owszem.
   - Skoro tak uważasz... - Nana podniosła się z miejsca i usiadła Krisowi na kolanach, twarzą do niego.
   - A jednak - zaśmiał się chłopak.
   - Oj, zamknij się - dziewczyna pochyliła się nad YiFanem i złożyła na jego ustach gorący pocałunek. 
   - Nie wiem, czy mi to wystarczy... - mruknął Kris.
   - Na więcej nie zasłużyłeś.
   - Kochanie... - Kris zrobił smutną minkę i wydął dolną wargę.
   Nana tylko pokręciła głową i znów złączyła ich usta.
   - Naprawdę?! Naprawdę musicie to tutaj robić? - jęknął Chanyeol, który właśnie stanął w drzwiach salonu.
   Kris niechętnie zakończył pocałunek i spojrzał w wyrzutem na przyjaciela.
   - A ty jak się obściskujesz z Baekhyunem, to jest dobrze? - odgryzł się blondyn.
   - My to co innego. Prawda? - tu szatyn zwrócił się w stronę stojącego obok sporo niższego chłopaka. 
   - Nie przesadzasz czasem? - zaśmiał się Baek.
   - Ale to moja siostra... - odpowiedział Chanyeol, akcentując ostatnie słowo.
   - Nie mów, że jesteś zazdrosny - prychnęła rozbawiona Nana.
   - Nie mogę?! - oburzył się się Channie.
   - Powinieneś zajmować się Baconem, a nie nami - dodał Kris.
   - Ale...
   - On ma rację - wtrącił się Baekhyun. 
   - Skoro tak... - Chanyeol błyskawicznie zwrócił się w stronę Baeka.
   - Czekam - niższy chłopak założył ręce i spojrzał na szatyna.
   Channie uśmiechnął się szeroko, po czym przyciągnął do siebie swojego ukochanego i dał mu krótkiego buziaka w usta. 
   - Ewentualnie może być - odpowiedział z uśmiechem Baekhyun. 
   Chanyeol odpowiedział tym samym i przytulił do siebie swojego chłopaka. Chyba pierwszy raz w życiu czuł się tak szczęśliwy. I to nie tylko dlatego, że on sam znalazł swoją drugą połówkę. W końcu jego przyjaciel i siostra się przecież odnaleźli. 



   Ten one-shot jest dedykowany specjalnie dla mojej bety Dubu w dzień jej siedemnastych urodzin. A więc, Dubu kochana, życzę ci wszystkiego najlepszego, zdrówka, spełnienia marzeń, dobrych ocen (xD), no i wszystkiego, czego sobie tylko zażyczysz. Dziękuję Ci bardzo, że poprawiasz te moje głupoty, i że masz do mnie cierpliwość. Jestem Ci za to ogromnie wdzięczna. Gdybym tylko mogła, to bym Cię wyściskała i złożyła życzenia osobiście, ale niestety dzieli nas sporo kilometrów, także muszę tutaj na blogu. Mam nadzieję, że prezent Ci się spodoba. Może to nic wielkiego, ale nic innego nie jestem w stanie Ci dać. Także jeszcze raz wszystkiego dobrego!^^ 
Saranghae<3

Twoja Yuri^^

PS.: i łam więcej nóg:P 
   
   


   
   

2Min na zamówienie^^



   - Minho! Nawet nie wiesz jak strasznie się cieszę! - złapałem siedzącego obok mnie szatyna za ramię i zacząłem nim energicznie potrząsać. - Jestem z ciebie taki dumny! 
   Mój chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem i uśmiechnął się życzliwie.
   - Już wspominałeś, Minnie - odpowiedział i wychylił się lekko, by móc spojrzeć za okno. 
   - Za parę minut będziemy w Nowym Jorku! Czy to do ciebie w ogóle dociera?! - zapiszczałem, przy okazji zostając zgromionym morderczym wzrokiem kobiety siedzącej obok Minho. 
   - Taemin, bądź trochę ciszej, dobrze? Rozumiem twój entuzjazm, ale nie jesteśmy sami - powiedział spokojnie Choi, po czym zwrócił się w stronę kobiety: - Przepraszam panią. 
   Tamta tylko pokiwała głową, jednak nadal była wyraźnie zbulwersowana. Prychnąłem cicho i nachyliłem się do Minho:
   - Za co ją przepraszasz?
   - Właśnie nie wiem. Właściwie to ty powinieneś to zrobić - odparł i przetarł zmęczone oczy.
   Zrobiłem nadąsaną minę, ale po chwili zrezygnowałem z manifestowania swojego focha, bo Choi nawet nie zwrócił na to uwagi. Westchnąłem cicho i zapatrzyłem się na widok za oknem. 
   Od dobrych paru godzin lecieliśmy, więc powoli dostawałem (jak to mówił mój przyjaciel Key) "płaskodupia". Minho nie lubił, jak się koło niego siedziało i ciągle zmieniało pozycję i kręciło. Ale ja już nie mogłem usiedzieć. Z tamtym dniem, to znaczy z dniem dziesiątego września nasze życie miało się całkiem zmienić. Opuściliśmy rodzinny Seul, możliwe, że na zawsze. Minho dostał świetną pracę w firmie przyjaciela swojego ojca. Dla świeżo upieczonego magistra to przecież była wspaniała okazja, prawda? Mnie i Minho dzieliło pięć lat. Teoretycznie powinienem studiować, ale to chyba nie było dla mnie. W Nowym Jorku chciałem przede wszystkim znaleźć jakąś dobrą pracę. A co do studiów, to pewnie Choi i tak z czasem zmusiłby mnie do złożenia gdzieś papierów. Ale w tamtej chwili to nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, że w końcu miałem szansę zamieszkać z ukochanym. Mieliśmy się całkiem usamodzielnić. Byliśmy z dala od rodziców, więc skończyło się dotychczasowe życie. Widziałem, że Minho się martwi. Tylko zupełnie tego nie pojmowałem. Przecież miało być wspaniale! Nie cieszył się, że z nim leciałem?
   - Pasażerowie! Prosimy państwa o zapięcie pasów, ponieważ zaraz będziemy lądować - z zamyślenia wyrwał mnie głos jednej ze stewardess. 
   Na dźwięk jej słów zacząłem jeszcze energiczniej wiercić się na swoim siedzeniu. Minho tylko pokręcił głową i posłusznie zapiął pasy, po czym nakazał mi zrobić to samo. Zrobiłem to z lekkim ociąganiem. Po chwili dało się poczuć, że samolot obniża lot. Po dziesięciu minutach pasażerowie zostali poinformowani, że maszyna zbliża się do pasa. Parę sekund później samolot powoli osiadł na ziemi, po czym przejechał kilkadziesiąt metrów, z każdą chwilą jadąc coraz wolniej. Wreszcie ostatecznie się zatrzymał, a pasażerowie zaczęli zbierać swoje rzeczy i opuszczać miejsca. 
   - Minhooo... - położyłem głowę na ramieniu swojego chłopaka i uniosłem ją tak, by móc na niego spojrzeć.
   - Pasowałoby wyjść, nie sądzisz? - uśmiechnął się i spróbował podnieść, ale skutecznie mu to uniemożliwiłem.
   - Powiedz... Obiecaj, że to będą najlepsze lata naszego życia - popatrzyłem na niego z poważnym wyrazem twarzy.
   - Obiecuję, Taeminnie - dał mi buziaka w policzek i wstał. 
   Westchnąłem cicho i podążyłem tuż za nim.



~*~


   Po odebraniu bagaży wyszliśmy przed budynek lotniska. Momentalnie ogarnął nas chaos i gwar charakterystyczny dla tak wielkiego miasta, jakim jest Nowy Jork. Niby byliśmy przyzwyczajeni, bo Seul również jest ogromny, ale jednak zmiana otoczenia wpłynęła na pierwsze wrażenie. Wszędzie było pełno ludzi najróżniejszych narodowości. Od Amerykanów i Azjatów, po Europejczyków. Szczerze mówiąc, poczułem się tym wszystkim przytłoczony. Jak przed wylotem i w samolocie byłem podekscytowany i szczęśliwy, tak w tamtej chwili, jedyne uczucie, które mi towarzyszyło, to strach. Jeszcze parę minut wcześniej byłem pewien naszej świetlanej przyszłości. A wtedy stałem jak wryty i nawet podniesiony głos Minho nie był w stanie wyrwać mnie z transu, w jaki popadłem.
   - Taemin! Hej, obudź się! - Choi potrząsnął mną energicznie, po czym lekko uderzył w lewy policzek.
   Zamrugałem szybko oczami, dopiero teraz zauważając zmartwiony wzrok chłopaka.
   - Co jest? - zapytał i kontrolnie przyłożył dłoń do mojego czoła. - Źle się czujesz?
   - N-nie... Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odparłem, chociaż sam nie byłem nawet w dwudziestu procentach pewien swoich słów.
   - Więc możemy iść? - zapytał Minho i wyciągnął w moją stronę rękę.
   - Z tobą wszędzie... - szepnąłem i wysiliłem się na delikatny uśmiech. 
   Choi odwzajemnił gest i pociągnął mnie lekko, żebym w ogóle ruszył się z miejsca. Chwyciłem w drugą dłoń walizkę i poszedłem w ślad za nim. Chwilę potem staliśmy już całkiem na zewnątrz i mogliśmy obserwować cały otaczający nas nowy, nieznany świat, w którym miało przyjść nam żyć. Minho wyglądał na zachwyconego. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem w jego oczach tak wielkiego szczęścia. Wiedziałem, że cieszył się na ten wyjazd, ale jego reakcja poniekąd mnie zaskoczyła. Ja natomiast stałem nieco zgarbiony i prawdę mówiąc z tego wszystkiego aż robiło mi się niedobrze. Można by powiedzieć, że to ja bardziej cieszyłem się na to wszystko, ale jeśli mam na to spojrzeć teraz, poprzez pryzmat czasu, to chyba jednak było całkiem na odwrót. 
   - Musimy zamówić taksówkę - poinformował mnie Choi i zaczął grzebać w swoim plecaku, najpewniej w poszukiwaniu komórki.
   Pokiwałem tylko głową na znak, iż przyjąłem to do wiadomości. Jakoś nie bardzo docierały do mnie w tamtej chwili bodźce zewnętrzne. Istotniejszy był fakt, że ledwo trzymam się na nogach. Dopiero wtedy, kiedy stałem już w samym sercu tej ogromnej metropolii, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę, to zostałem całkiem sam. Miałem Minho, ale on przez większość dnia miał pracować. A co ja wtedy miałbym robić? Włóczyć się samemu po mieście? 
   - O czym tak rozmyślasz? - usłyszałem głos Minho, który chociaż mówił głośno, był ledwo przeze mnie słyszalny przez ten huk.
   - O niczym ważnym - uśmiechnąłem się blado i chwyciłem Choi za rękę.
   Jego uścisk od zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego? Nie miałem pojęcia. Minho był dla mnie kimś więcej, niż tylko chłopakiem. Kochałem go na wszystkie możliwe sposoby. Jak brata, jak najlepszego przyjaciela i jak osobę, z którą jest się związanym. W tamtej chwili nie wyobrażałem sobie, jakby to było tak nagle go stracić. Jednego dnia rozmawiasz z nim, śmiejesz się, planujesz wspólną przyszłość, a drugiego on wychodzi z domu i już nie wraca. Co wtedy robisz?



~*~


   - Dziękuję panu bardzo - odezwał się Minho, podając taksówkarzowi banknoty należne za przejazd.
   Chwilę potem staliśmy już na chodniku przed trzy-poziomową kamienicą. 
   - Czyli to tutaj będziemy mieszkać, tak? - upewniłem się, obrzucając budynek krytycznym spojrzeniem. 
   - Tak - odparł Minho rozmarzonym tonem. - Pięknie, prawda?
  "Nie...".
   - Oczywiście, że tak! - zakrzyknąłem z przesadnym entuzjazmem i sztucznym uśmiechem. 
   Jednak Choi nawet nie obdarzył mnie najmniejszym spojrzeniem. Stał zapatrzony w tą kamienicę, jak w jakieś nie wiadomo co. W zasadzie wyobrażałem sobie to nieco inaczej, żeby nie powiedzieć, że całkowicie inaczej... Myślałem, że będziemy mieszkać w jakimś wieżowcu, w samym centrum. W takim, do jakiego byłem przyzwyczajony mieszkając w Seulu... 
   - Minho, a powiedz mi... Dlaczego akurat tutaj? - uśmiechnąłem się krzywo i uniosłem brwi.
   - Ponieważ jest stąd niedaleko do centrum, a nie chciałem, żebyśmy mieszkali w samym sercu, bo pewnie byśmy nie wytrzymali. Na Manhattan jest jakieś piętnaście minut samochodem. Więc nie będę musiał wstawać aż tak wcześnie, jak myślałem.
   Pokiwałem głową ze zrezygnowaniem i ruszyłem za Minho, który znajdował się już w połowie drogi do drzwi. Otworzył je z klucza (nie wiem, skąd go miał...) i zamknął, kiedy już oboje byliśmy w środku. Na klatce schodowej pachniało płynem do podłóg. Jakaś kobieta ścierała ją mopem z tak ogromnym zaangażowaniem, że nawet nie zauważyła naszej obecności. Dopiero gdy Minho ukłonił jej się, przechodząc obok, podskoczyła jak oparzona i spojrzała na nas ze strachem. Trzymała się za serce, jakby zaraz miała paść na zawał.  Chwilę zeszło, zanim się uspokoiła. Wtedy Choi grzecznie przeprosił i powiedział, że nie chciał jej wystraszyć. Poinformował ją również, że od dzisiaj będziemy mieszkać w mieszkaniu na drugim piętrze. Najwyraźniej jej przerażenie minęło, bo wyraziła nawet pewien rodzaj zadowolenia, ponieważ życzyła nam miłego dnia i powiedziała, że na pewno będzie się nam tutaj dobrze mieszkać. Minho po raz kolejny podziękował i wznowił wędrówkę na górę. Parę chwil później staliśmy już przed drzwiami naszego nowego mieszkania. Choi chwycił mnie za rękę, odetchnął głośno i włożył klucz do zamka.
   - Jesteś gotowy? - zapytał.
   - Na co? - zmarszczyłem brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
   - Na rozpoczęcie naszego nowego życia.
  

~*~


   - No, na dzisiaj to tyle - Minho położył ręce na biodrach, przyglądając się z dumą niedużemu, ładnie umeblowanemu i urządzonemu mieszkaniu.
   - Na przyszłość przypomnij mi, żebym się z tobą nigdzie nie przeprowadzał... - mruknąłem poirytowany i opadłem na kanapę. 
   Minho zaśmiał się cicho i usiadł obok mnie. Objął mnie mocno ramieniem. Próbowałem nadal udawać obrażonego i chciałem się odsunąć, ale był zbyt silny. 
   - Nie pogarszaj swojej sytuacji, Minnie. Nie wyrywaj się - Choi uśmiechnął się złośliwie. 
   Widząc, że rzeczywiście nic już nie zdziałam, odwróciłem głowę i wpatrywałem się w ścianę. Nagle poczułem na swojej szyi gorący oddech Minho. Chwilę potem zaczął składać na niej delikatne pocałunki.
   - Jeśli chcesz mnie tym przekonać, żebym ci wybaczył, to możesz sobie odpuścić, bo to na mnie nie działa... - sapnąłem, chociaż wiedziałem, że i tak nic to nie da, ponieważ pod wpływem jego dotyku stawałem się zupełnie inny, bezbronny. 
   - Wiesz, że nie będziesz w stanie długo się opierać, prawda? - szepnął mi wprost do ucha, po czym przygryzł jego płatek. 
   "Wiem...".
   - Za kogo mnie masz? - prychnąłem. 
   Minho nie odpowiedział, tylko zamiast tego objął mnie w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Z moich ust wyrwało się niekontrolowane westchnienie, na co Choi zamruczał z zadowoleniem. Miał mnie w garści i doskonale o tym wiedział...

   Tamtej nocy kochaliśmy się parę godzin. Zazwyczaj szło nam o wiele szybciej. Nie wiem dlaczego aż tyle. Oboje byliśmy siebie nawzajem niesamowicie spragnieni. Minho zachowywał się tak, jakby miał to być nasz ostatni raz. Kiedy nad ranem już powoli przysypiałem, Choi przytulił mnie mocno i powiedział, że kocha mnie nad życie. Że już na zawsze będzie przy mnie. Mruknąłem coś sennie i powiedziałem, że jestem tak zmęczony, że nie mam już nawet siły rozmawiać. Uszanował to i ostatnią rzeczą, jaką zrobił, było ucałowanie mnie w lekko jeszcze wilgotne czoło. Uśmiechnąłem się delikatnie i powróciłem do krainy snów. Gdybym wiedział...gdybym wiedział, co wydarzy się parę godzin potem, w życiu nie poszedłbym spać. Odpowiedziałbym mu, że ja też go kocham, i żeby nigdy mnie nie opuszczał...


~*~


   
   Wstałem około godziny siódmej. Minho już był w pracy. Byłem bardzo ciekawy, jak pójdzie mu pierwszy dzień. Nowe otoczenie, nowi ludzie. W tamtej chwili nie czułem już tego przygnębienia, które towarzyszyło mi wczoraj. Byłem szczęśliwy. W końcu mój ukochany znalazł swoje miejsce na ziemi i cieszył się. Nie pozostało mi nic innego, jak iść w jego ślady. Przecież nie mogło być tak źle. Na pewno znalazłbym jakąś pracę. A wtedy wszystko by się już ułożyło. 
   Skierowałem się do łazienki. Umyłem twarz i zęby, po czym zabrałem się za robienie śniadania. Na stole w kuchni leżała kartka. Wziąłem ją do ręki i ujrzałem staranne i dokładne jak zawsze pismo Minho. 
   
   Taeminnie
 Będę w domu koło czwartej. Jestem zdenerwowany, więc trzymaj za mnie kciuki, bo nie wiem, jak mnie powitają w nowej pracy. Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle... 
 Do zobaczenia za parę godzin, kotku!
Kocham Cię <3 
Minho

   Uśmiechnąłem się szeroko i przyłożyłem kartkę do serca, które zaczęło trochę szybciej bić. Minho często pisał takie kartki, ale ta, nie wiadomo dlaczego, sprawiła mi wielką przyjemność. Przypiąłem ją magnesem do lodówki i zabrałem się za śniadanie. Parę minut potem siedziałem już przed telewizorem, oglądając jakąś durną komedię, która nawet nie była śmieszna. Ani się nie obejrzałem, a zacząłem powoli zasypiać. Koło godziny ósmej czterdzieści z półsnu wyrwał mnie dźwięk strzelaniny, która najpewniej właśnie toczyła się w filmie. Zerwałem się na równe nogi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to w telewizji. Mruknąłem parę przekleństw pod adresem reżysera, bo w końcu kto wymyśla takie idiotyzmy i postanowiłem zrobić sobie herbatę. Poszedłem do kuchni i włączyłem radio. Właśnie byłem w trakcie nucenia jakiejś piosenki, która leciała, kiedy nagle została ona po prostu przerwana przez głos prowadzącego audycję. Zmarszczyłem brwi i podszedłem do urządzenia, chcąc zmienić stację. Jednak gdy przełączyłem na kolejną, tam również było słychać nieco roztrzęsiony głos prowadzącej czy prowadzącego.
   - Przerywamy program, żeby poinformować państwa o tym, co właśnie dzieje się na Manhattanie - na dźwięk słowa "Manhattan", poczułem dziwny ucisk w żołądku. - O godzinie ósmej czterdzieści sześć w jeden z budynków World Trade Center uderzył samolot. Powtarzam - w wieżę uderzył samolot typu Boeing siedemset sześćdziesiąt siedem. Pierwsze służby zostały już wezwane. Osoby, które znajdują się w promieniu paruset metrów od budynków proszone są o natychmiastową ewakuację... 
   Dalszej części wypowiedzi już nie słyszałem. Kubek, który dotychczas trzymałem w ręce, teraz leżał rozbity na drobne kawałki na podłodze. Chwilę jeszcze stałem w miejscu, nie mogąc przetrawić informacji, które właśnie zostały podane w radiu. Wybiegłem z kuchni, kierując się do salonu. Na kanale, który jeszcze parę minut temu oglądałem, nie leciał już film. Zastąpiły go pierwsze nagrania z miejsca katastrofy. Z rosnącym przerażeniem w oczach patrzyłem, jak piętra, w które bezpośrednio uderzył samolot ogarnia pożar. Oddychanie przychodziło mi z coraz większym trudem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Spojrzałem na zegarek. Dziewiąta trzy. Przeniosłem wzrok z powrotem na ekran. Już chciałem wybiec na korytarz, by jak najszybciej ubrać się i jechać na miejsce zdarzenia, kiedy nagle ujrzałem jak w drugą wieżę uderza kolejny samolot. Zakryłem usta dłonią, a z mojego gardła wyrwał się przeciągły jęk. Niewiele myśląc, rzuciłem się w stronę drzwi wyjściowych. W trybie natychmiastowym ubrałem pierwsze lepsze buty. Wybiegłem na klatkę schodową, by chwilę potem znaleźć się przy drzwiach. Otworzyłem je i przeskoczyłem tę pare kolejnych schodów. Na moje szczęście taksówka właśnie przejeżdżała ulicą. Momentalnie znalazłem się tuż przy niej. Bez większych ceregieli wsiadłem na siedzenie obok kierowcy i wysapałem:
   - Niech pan mnie wiezie na Manhattan.
   Mężczyzna spojrzał na mnie jak na jakiegoś odmieńca i zmarszczył brwi.
   - Przecież... - zaczął, ale przerwałem mu:
   - JEDŹ! 
   Taksówkarz chwilę jeszcze siedział nic nie robiąc, jednak zapalił silnik i ruszył do przodu. Po dziesięciu minutach zatrzymał się i powiedział:
   - Dalej cię nie wiozę, rozumiesz? Zdajesz sobie sprawę, co robisz?
   Posłałem mu zdeterminowane spojrzenie i odparłem:
   - Tam jest mój chłopak. Nie pozwolę mu zginąć.
   Mężczyzna nie powiedział już nic więcej. Pokiwał jedynie głową i położył mi rękę na ramieniu. Zagryzłem wargę, żeby tylko nie wybuchnąć płaczem i szybko opuściłem samochód. Wokół było strasznie dużo ludzi. Wszyscy bardzo głośno rozmawiali, niektórzy płakali. Wiele osób telefonowało. W powietrzu unosił się swąd spalenizny i zapach tynku i gipsu. Podszedłem do kobiety, która stała najbliżej mnie i poprosiłem o pożyczenie telefonu. Może Minho nie było w środku? Może zdążył uciec? Może jest już daleko od tego piekła? Wykręciłem jego numer. Chwilę potem na moje czoło wystąpił zimny pot. Brak sygnału. Drżącymi rękami oddałem kobiecie telefon, nawet nie dziękując. Jak w transie ruszyłem przed siebie. Przeciskałem się przez tłum. Nikt nawet mnie nie zatrzymywał. W powietrzu unosiły się drobinki różnych materiałów. Moje oczy przysłaniała coraz większa warstwa mgły. Po dwóch, może trzech minutach marszu, który momentami przechodził w bieg, dotarłem do blokady policyjnej. Funkcjonariusze nie dawali nikomu przejść. Ludzie chcieli się tam dostać, ale nie mogli. Tutaj już płakali prawie wszyscy. Domyśliłem się, że muszą to być rodziny osób, które znajdowały się w wieżowcach. Ale ja musiałem się tam dostać. Za wszelką cenę. Tylko jak? Musiałem odwrócić uwagę policji... Powoli przesunąłem się w lewo, bo tam było mniej funkcjonariuszy. Wmieszałem się w tłum. Podszedłem jak najbliżej taśmy, która stanowiła prowizoryczną granicę. Korzystając z tego, że najbliżej stojący policjant właśnie zajmował się jakąś zapłakaną kobietą, ukucnąłem i szybko prześliznąłem się na drugą stronę. Zgarbiony, zacząłem biec. Chwilę potem usłyszałem za sobą poruszenie. Ktoś krzyczał do mnie, a potem rozpoczęli pościg za mną. Przyspieszyłem. Musiałem się tam dostać. Tam był Minho! Spojrzałem na zegarek, który miałem na ręce. Za pięć dziesiąta. 
Minho...
Biegli za mną.
Minho...
Traciłem coraz więcej sił.
Minho...
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Minho...
Już dalej nie dam rady.
Minho...
Żyjesz jeszcze?! 


~*~


   Odwróciłem się, by zobaczyć, jak blisko mnie są policjanci. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymali się i chwycili za krótkofalówki i telefony. Pewnie chcieli poinformować inne jednostki o mojej osobie. Ale to nie było ważne. Priorytetem było jak najszybsze dostanie się najbliżej wieżowców. A nuż Minho gdzieś tam był... 
   Nagle zobaczyłem przed sobą piętrzące się wysoko ku górze wieże World Trade Center. Jednak nie wyglądały tak, jak zapamiętałem je ze zdjęć. Z większości okien dosłownie wylewał się ogień. Przełknąłem ślinę. Czułem się, jakby serce zaraz miało dosłownie wyskoczyć mi z piersi. Płuca paliły. I to wcale nie dlatego, że w powietrzu było coraz więcej szkodliwych substancji i oparów. Przetarłem czoło wierchem dłoni i znów ruszyłem naprzód. Kolejne spojrzenie na zegarek. Dziewiąta pięćdziesiąt dziewięć. 

   I nagle słyszę ogromny huk. Patrzę przed siebie. Jedna z wież zaczyna się walić. Jak domek z kart, na który ktoś dmuchnął. Staję w miejscu. Widzę ogień. Widzę chmury dymu. Czuję silny podmuch wiatru, który tak naprawdę nie jest wiatrem. Kolejne kondygnacje walą się na ziemię. W końcu cały budynek obraca się w gruzy. Widzę, jak w moją stronę pędzą tumany kurzu i innych materiałów. Chcę uciekać. Chcę się odwrócić i ratować życie, ale nie zdążam. Ogarnia mnie ciemność. Do płuc wdziera się coś, co zapiera mi dech. Zaczynam się dusić. Osuwam się na kolana. Chwilę potem nie ma już nic. Jest tylko ciemność...


~*~


   - Budzi się... - usłyszałem tuż obok siebie cichy, kobiecy głos.
   - Proszę pana, słyszy mnie pan? - to pytanie było skierowane do mnie, bo ktoś chwyta mnie za ramię i lekko potrząsa.
   Pokiwałem głową. 
   Dopiero po chwil poczułem, że jestem cały obolały. Od stóp do głów, dosłownie. Próbowałem się podnieść, ale czyjeś silne ręce mnie przytrzymały. Powoli zacząłem przypominać sobie, co się stało.
   - Czy pamięta pan cokolwiek? - tym razem odezwał się jakiś mężczyzna.
   Zacisnąłem mocno powieki. Tak, pamiętałem dobrze. Aż za bardzo...
   - Tak - odpowiedziałem zachrypniętym głosem. - Zawaliły się wieże...
   - Jest świadomy... Całe szczęście... - westchnęła jakaś kobieta.
   Nagle w głowie zaświtała mi jakaś myśl. Ciało sparaliżował mi strach. Przeraziłem się w takim stopniu, że otworzyłem szeroko oczy i zerwałem się do siadu.
   - Gdzie jest Minho?! - krzyknąłem.
   Po sali szpitalnej przeszedł cichy szmer. 
   - Obawiam się, proszę pana, że... - zaczęła jedna z pielęgniarek, ale lekarz uciszył ją ruchem ręki.
   - Niech się pan teraz położy. Nie jest pan w najlepszym stanie, więc musi pan dużo wypoczywać.
   - Ale powiedzcie mi, gdzie jest Minho?! - tym razem już nie byłem w stanie się opanować.
   Z moich oczu popłynęły łzy. Było ich coraz więcej, i więcej. Więcej z każdą kolejną chwilą. 
   Lekarz skinął na pielęgniarkę stojącą najbliżej. Ona pokiwała głową. Sięgnęła do stolika i podeszła do mnie ze strzykawką w ręku. Chciałem się wyrwać, ale przytrzymała mnie. Nie miałem siły z nią walczyć... Chwilę potem poczułem, jak ostra igła zatapia się w skórze na moim ramieniu, a po ciele rozchodzi się dziwny chłód. 

   Upadam na białą pościel. Otwieram oczy raz jeszcze. Widzę nad sobą zmartwione twarze czwórki osób. Ale nie jestem już w stanie rozpoznać nawet płci, bo moje oczy zachodzą mgłą. Lek usypiający rozlewa się po moim organiźmie. Ostatnią rzeczą, z jakiej zdaję sobie sprawę to to, że Minho nie żyje. Że mnie zostawił. Że moje serce nie ma już dla kogo bić...



   Annyeong!<3 Uff, trzy godziny pisania i oto jest^^ Mój kolejny 2Min:) Jest to angst, ale nie martwcie się, następny shot to będzie fluff;) A co do tego tworu... Cóż, temat może Was zadziwić i pewnie tak się stanie. Ale już tłumaczę o co chodzi. Niedawno była rocznica zamachu w Nowym Jorku. Dużo o tym czytała, oglądałam programy. Widziałam dramat ludzi, którzy stracili członków rodzin. I szczerze mówiąc, musiałam, po prostu musiałam to napisać. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko. Proszę o szczere opinie, bo ten shot jest dla mnie wyjątkowo ważny. Jak zawsze dziękuję mojej becie, mojej Unni oraz Sehunałkę za to, że zawsze dodają mi sił do pisania i dzięki nim w ogóle prowadzę bloga. Saranghae<3