Mój chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem i uśmiechnął się życzliwie.
- Już wspominałeś, Minnie - odpowiedział i wychylił się lekko, by móc spojrzeć za okno.
- Za parę minut będziemy w Nowym Jorku! Czy to do ciebie w ogóle dociera?! - zapiszczałem, przy okazji zostając zgromionym morderczym wzrokiem kobiety siedzącej obok Minho.
- Taemin, bądź trochę ciszej, dobrze? Rozumiem twój entuzjazm, ale nie jesteśmy sami - powiedział spokojnie Choi, po czym zwrócił się w stronę kobiety: - Przepraszam panią.
Tamta tylko pokiwała głową, jednak nadal była wyraźnie zbulwersowana. Prychnąłem cicho i nachyliłem się do Minho:
- Za co ją przepraszasz?
- Właśnie nie wiem. Właściwie to ty powinieneś to zrobić - odparł i przetarł zmęczone oczy.
Zrobiłem nadąsaną minę, ale po chwili zrezygnowałem z manifestowania swojego focha, bo Choi nawet nie zwrócił na to uwagi. Westchnąłem cicho i zapatrzyłem się na widok za oknem.
Od dobrych paru godzin lecieliśmy, więc powoli dostawałem (jak to mówił mój przyjaciel Key) "płaskodupia". Minho nie lubił, jak się koło niego siedziało i ciągle zmieniało pozycję i kręciło. Ale ja już nie mogłem usiedzieć. Z tamtym dniem, to znaczy z dniem dziesiątego września nasze życie miało się całkiem zmienić. Opuściliśmy rodzinny Seul, możliwe, że na zawsze. Minho dostał świetną pracę w firmie przyjaciela swojego ojca. Dla świeżo upieczonego magistra to przecież była wspaniała okazja, prawda? Mnie i Minho dzieliło pięć lat. Teoretycznie powinienem studiować, ale to chyba nie było dla mnie. W Nowym Jorku chciałem przede wszystkim znaleźć jakąś dobrą pracę. A co do studiów, to pewnie Choi i tak z czasem zmusiłby mnie do złożenia gdzieś papierów. Ale w tamtej chwili to nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, że w końcu miałem szansę zamieszkać z ukochanym. Mieliśmy się całkiem usamodzielnić. Byliśmy z dala od rodziców, więc skończyło się dotychczasowe życie. Widziałem, że Minho się martwi. Tylko zupełnie tego nie pojmowałem. Przecież miało być wspaniale! Nie cieszył się, że z nim leciałem?
- Pasażerowie! Prosimy państwa o zapięcie pasów, ponieważ zaraz będziemy lądować - z zamyślenia wyrwał mnie głos jednej ze stewardess.
Na dźwięk jej słów zacząłem jeszcze energiczniej wiercić się na swoim siedzeniu. Minho tylko pokręcił głową i posłusznie zapiął pasy, po czym nakazał mi zrobić to samo. Zrobiłem to z lekkim ociąganiem. Po chwili dało się poczuć, że samolot obniża lot. Po dziesięciu minutach pasażerowie zostali poinformowani, że maszyna zbliża się do pasa. Parę sekund później samolot powoli osiadł na ziemi, po czym przejechał kilkadziesiąt metrów, z każdą chwilą jadąc coraz wolniej. Wreszcie ostatecznie się zatrzymał, a pasażerowie zaczęli zbierać swoje rzeczy i opuszczać miejsca.
- Minhooo... - położyłem głowę na ramieniu swojego chłopaka i uniosłem ją tak, by móc na niego spojrzeć.
- Pasowałoby wyjść, nie sądzisz? - uśmiechnął się i spróbował podnieść, ale skutecznie mu to uniemożliwiłem.
- Powiedz... Obiecaj, że to będą najlepsze lata naszego życia - popatrzyłem na niego z poważnym wyrazem twarzy.
- Obiecuję, Taeminnie - dał mi buziaka w policzek i wstał.
Westchnąłem cicho i podążyłem tuż za nim.
~*~
Po odebraniu bagaży wyszliśmy przed budynek lotniska. Momentalnie ogarnął nas chaos i gwar charakterystyczny dla tak wielkiego miasta, jakim jest Nowy Jork. Niby byliśmy przyzwyczajeni, bo Seul również jest ogromny, ale jednak zmiana otoczenia wpłynęła na pierwsze wrażenie. Wszędzie było pełno ludzi najróżniejszych narodowości. Od Amerykanów i Azjatów, po Europejczyków. Szczerze mówiąc, poczułem się tym wszystkim przytłoczony. Jak przed wylotem i w samolocie byłem podekscytowany i szczęśliwy, tak w tamtej chwili, jedyne uczucie, które mi towarzyszyło, to strach. Jeszcze parę minut wcześniej byłem pewien naszej świetlanej przyszłości. A wtedy stałem jak wryty i nawet podniesiony głos Minho nie był w stanie wyrwać mnie z transu, w jaki popadłem.
- Taemin! Hej, obudź się! - Choi potrząsnął mną energicznie, po czym lekko uderzył w lewy policzek.
Zamrugałem szybko oczami, dopiero teraz zauważając zmartwiony wzrok chłopaka.
- Co jest? - zapytał i kontrolnie przyłożył dłoń do mojego czoła. - Źle się czujesz?
- N-nie... Wszystko jest w jak najlepszym porządku - odparłem, chociaż sam nie byłem nawet w dwudziestu procentach pewien swoich słów.
- Więc możemy iść? - zapytał Minho i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Z tobą wszędzie... - szepnąłem i wysiliłem się na delikatny uśmiech.
Choi odwzajemnił gest i pociągnął mnie lekko, żebym w ogóle ruszył się z miejsca. Chwyciłem w drugą dłoń walizkę i poszedłem w ślad za nim. Chwilę potem staliśmy już całkiem na zewnątrz i mogliśmy obserwować cały otaczający nas nowy, nieznany świat, w którym miało przyjść nam żyć. Minho wyglądał na zachwyconego. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem w jego oczach tak wielkiego szczęścia. Wiedziałem, że cieszył się na ten wyjazd, ale jego reakcja poniekąd mnie zaskoczyła. Ja natomiast stałem nieco zgarbiony i prawdę mówiąc z tego wszystkiego aż robiło mi się niedobrze. Można by powiedzieć, że to ja bardziej cieszyłem się na to wszystko, ale jeśli mam na to spojrzeć teraz, poprzez pryzmat czasu, to chyba jednak było całkiem na odwrót.
- Musimy zamówić taksówkę - poinformował mnie Choi i zaczął grzebać w swoim plecaku, najpewniej w poszukiwaniu komórki.
Pokiwałem tylko głową na znak, iż przyjąłem to do wiadomości. Jakoś nie bardzo docierały do mnie w tamtej chwili bodźce zewnętrzne. Istotniejszy był fakt, że ledwo trzymam się na nogach. Dopiero wtedy, kiedy stałem już w samym sercu tej ogromnej metropolii, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę, to zostałem całkiem sam. Miałem Minho, ale on przez większość dnia miał pracować. A co ja wtedy miałbym robić? Włóczyć się samemu po mieście?
- O czym tak rozmyślasz? - usłyszałem głos Minho, który chociaż mówił głośno, był ledwo przeze mnie słyszalny przez ten huk.
- O niczym ważnym - uśmiechnąłem się blado i chwyciłem Choi za rękę.
Jego uścisk od zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego? Nie miałem pojęcia. Minho był dla mnie kimś więcej, niż tylko chłopakiem. Kochałem go na wszystkie możliwe sposoby. Jak brata, jak najlepszego przyjaciela i jak osobę, z którą jest się związanym. W tamtej chwili nie wyobrażałem sobie, jakby to było tak nagle go stracić. Jednego dnia rozmawiasz z nim, śmiejesz się, planujesz wspólną przyszłość, a drugiego on wychodzi z domu i już nie wraca. Co wtedy robisz?
- O czym tak rozmyślasz? - usłyszałem głos Minho, który chociaż mówił głośno, był ledwo przeze mnie słyszalny przez ten huk.
- O niczym ważnym - uśmiechnąłem się blado i chwyciłem Choi za rękę.
Jego uścisk od zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego? Nie miałem pojęcia. Minho był dla mnie kimś więcej, niż tylko chłopakiem. Kochałem go na wszystkie możliwe sposoby. Jak brata, jak najlepszego przyjaciela i jak osobę, z którą jest się związanym. W tamtej chwili nie wyobrażałem sobie, jakby to było tak nagle go stracić. Jednego dnia rozmawiasz z nim, śmiejesz się, planujesz wspólną przyszłość, a drugiego on wychodzi z domu i już nie wraca. Co wtedy robisz?
~*~
- Dziękuję panu bardzo - odezwał się Minho, podając taksówkarzowi banknoty należne za przejazd.
Chwilę potem staliśmy już na chodniku przed trzy-poziomową kamienicą.
- Czyli to tutaj będziemy mieszkać, tak? - upewniłem się, obrzucając budynek krytycznym spojrzeniem.
- Tak - odparł Minho rozmarzonym tonem. - Pięknie, prawda?
"Nie...".
- Oczywiście, że tak! - zakrzyknąłem z przesadnym entuzjazmem i sztucznym uśmiechem.
Jednak Choi nawet nie obdarzył mnie najmniejszym spojrzeniem. Stał zapatrzony w tą kamienicę, jak w jakieś nie wiadomo co. W zasadzie wyobrażałem sobie to nieco inaczej, żeby nie powiedzieć, że całkowicie inaczej... Myślałem, że będziemy mieszkać w jakimś wieżowcu, w samym centrum. W takim, do jakiego byłem przyzwyczajony mieszkając w Seulu...
- Minho, a powiedz mi... Dlaczego akurat tutaj? - uśmiechnąłem się krzywo i uniosłem brwi.
- Ponieważ jest stąd niedaleko do centrum, a nie chciałem, żebyśmy mieszkali w samym sercu, bo pewnie byśmy nie wytrzymali. Na Manhattan jest jakieś piętnaście minut samochodem. Więc nie będę musiał wstawać aż tak wcześnie, jak myślałem.
Pokiwałem głową ze zrezygnowaniem i ruszyłem za Minho, który znajdował się już w połowie drogi do drzwi. Otworzył je z klucza (nie wiem, skąd go miał...) i zamknął, kiedy już oboje byliśmy w środku. Na klatce schodowej pachniało płynem do podłóg. Jakaś kobieta ścierała ją mopem z tak ogromnym zaangażowaniem, że nawet nie zauważyła naszej obecności. Dopiero gdy Minho ukłonił jej się, przechodząc obok, podskoczyła jak oparzona i spojrzała na nas ze strachem. Trzymała się za serce, jakby zaraz miała paść na zawał. Chwilę zeszło, zanim się uspokoiła. Wtedy Choi grzecznie przeprosił i powiedział, że nie chciał jej wystraszyć. Poinformował ją również, że od dzisiaj będziemy mieszkać w mieszkaniu na drugim piętrze. Najwyraźniej jej przerażenie minęło, bo wyraziła nawet pewien rodzaj zadowolenia, ponieważ życzyła nam miłego dnia i powiedziała, że na pewno będzie się nam tutaj dobrze mieszkać. Minho po raz kolejny podziękował i wznowił wędrówkę na górę. Parę chwil później staliśmy już przed drzwiami naszego nowego mieszkania. Choi chwycił mnie za rękę, odetchnął głośno i włożył klucz do zamka.
- Jesteś gotowy? - zapytał.
- Na co? - zmarszczyłem brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Na rozpoczęcie naszego nowego życia.
~*~
- No, na dzisiaj to tyle - Minho położył ręce na biodrach, przyglądając się z dumą niedużemu, ładnie umeblowanemu i urządzonemu mieszkaniu.
- Na przyszłość przypomnij mi, żebym się z tobą nigdzie nie przeprowadzał... - mruknąłem poirytowany i opadłem na kanapę.
Minho zaśmiał się cicho i usiadł obok mnie. Objął mnie mocno ramieniem. Próbowałem nadal udawać obrażonego i chciałem się odsunąć, ale był zbyt silny.
- Nie pogarszaj swojej sytuacji, Minnie. Nie wyrywaj się - Choi uśmiechnął się złośliwie.
Widząc, że rzeczywiście nic już nie zdziałam, odwróciłem głowę i wpatrywałem się w ścianę. Nagle poczułem na swojej szyi gorący oddech Minho. Chwilę potem zaczął składać na niej delikatne pocałunki.
- Jeśli chcesz mnie tym przekonać, żebym ci wybaczył, to możesz sobie odpuścić, bo to na mnie nie działa... - sapnąłem, chociaż wiedziałem, że i tak nic to nie da, ponieważ pod wpływem jego dotyku stawałem się zupełnie inny, bezbronny.
- Wiesz, że nie będziesz w stanie długo się opierać, prawda? - szepnął mi wprost do ucha, po czym przygryzł jego płatek.
"Wiem...".
- Za kogo mnie masz? - prychnąłem.
Minho nie odpowiedział, tylko zamiast tego objął mnie w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Z moich ust wyrwało się niekontrolowane westchnienie, na co Choi zamruczał z zadowoleniem. Miał mnie w garści i doskonale o tym wiedział...
Tamtej nocy kochaliśmy się parę godzin. Zazwyczaj szło nam o wiele szybciej. Nie wiem dlaczego aż tyle. Oboje byliśmy siebie nawzajem niesamowicie spragnieni. Minho zachowywał się tak, jakby miał to być nasz ostatni raz. Kiedy nad ranem już powoli przysypiałem, Choi przytulił mnie mocno i powiedział, że kocha mnie nad życie. Że już na zawsze będzie przy mnie. Mruknąłem coś sennie i powiedziałem, że jestem tak zmęczony, że nie mam już nawet siły rozmawiać. Uszanował to i ostatnią rzeczą, jaką zrobił, było ucałowanie mnie w lekko jeszcze wilgotne czoło. Uśmiechnąłem się delikatnie i powróciłem do krainy snów. Gdybym wiedział...gdybym wiedział, co wydarzy się parę godzin potem, w życiu nie poszedłbym spać. Odpowiedziałbym mu, że ja też go kocham, i żeby nigdy mnie nie opuszczał...
~*~
Wstałem około godziny siódmej. Minho już był w pracy. Byłem bardzo ciekawy, jak pójdzie mu pierwszy dzień. Nowe otoczenie, nowi ludzie. W tamtej chwili nie czułem już tego przygnębienia, które towarzyszyło mi wczoraj. Byłem szczęśliwy. W końcu mój ukochany znalazł swoje miejsce na ziemi i cieszył się. Nie pozostało mi nic innego, jak iść w jego ślady. Przecież nie mogło być tak źle. Na pewno znalazłbym jakąś pracę. A wtedy wszystko by się już ułożyło.
Skierowałem się do łazienki. Umyłem twarz i zęby, po czym zabrałem się za robienie śniadania. Na stole w kuchni leżała kartka. Wziąłem ją do ręki i ujrzałem staranne i dokładne jak zawsze pismo Minho.
Taeminnie
Będę w domu koło czwartej. Jestem zdenerwowany, więc trzymaj za mnie kciuki, bo nie wiem, jak mnie powitają w nowej pracy. Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle...
Do zobaczenia za parę godzin, kotku!
Kocham Cię <3
Minho
Uśmiechnąłem się szeroko i przyłożyłem kartkę do serca, które zaczęło trochę szybciej bić. Minho często pisał takie kartki, ale ta, nie wiadomo dlaczego, sprawiła mi wielką przyjemność. Przypiąłem ją magnesem do lodówki i zabrałem się za śniadanie. Parę minut potem siedziałem już przed telewizorem, oglądając jakąś durną komedię, która nawet nie była śmieszna. Ani się nie obejrzałem, a zacząłem powoli zasypiać. Koło godziny ósmej czterdzieści z półsnu wyrwał mnie dźwięk strzelaniny, która najpewniej właśnie toczyła się w filmie. Zerwałem się na równe nogi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to w telewizji. Mruknąłem parę przekleństw pod adresem reżysera, bo w końcu kto wymyśla takie idiotyzmy i postanowiłem zrobić sobie herbatę. Poszedłem do kuchni i włączyłem radio. Właśnie byłem w trakcie nucenia jakiejś piosenki, która leciała, kiedy nagle została ona po prostu przerwana przez głos prowadzącego audycję. Zmarszczyłem brwi i podszedłem do urządzenia, chcąc zmienić stację. Jednak gdy przełączyłem na kolejną, tam również było słychać nieco roztrzęsiony głos prowadzącej czy prowadzącego.
- Przerywamy program, żeby poinformować państwa o tym, co właśnie dzieje się na Manhattanie - na dźwięk słowa "Manhattan", poczułem dziwny ucisk w żołądku. - O godzinie ósmej czterdzieści sześć w jeden z budynków World Trade Center uderzył samolot. Powtarzam - w wieżę uderzył samolot typu Boeing siedemset sześćdziesiąt siedem. Pierwsze służby zostały już wezwane. Osoby, które znajdują się w promieniu paruset metrów od budynków proszone są o natychmiastową ewakuację...
Dalszej części wypowiedzi już nie słyszałem. Kubek, który dotychczas trzymałem w ręce, teraz leżał rozbity na drobne kawałki na podłodze. Chwilę jeszcze stałem w miejscu, nie mogąc przetrawić informacji, które właśnie zostały podane w radiu. Wybiegłem z kuchni, kierując się do salonu. Na kanale, który jeszcze parę minut temu oglądałem, nie leciał już film. Zastąpiły go pierwsze nagrania z miejsca katastrofy. Z rosnącym przerażeniem w oczach patrzyłem, jak piętra, w które bezpośrednio uderzył samolot ogarnia pożar. Oddychanie przychodziło mi z coraz większym trudem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Spojrzałem na zegarek. Dziewiąta trzy. Przeniosłem wzrok z powrotem na ekran. Już chciałem wybiec na korytarz, by jak najszybciej ubrać się i jechać na miejsce zdarzenia, kiedy nagle ujrzałem jak w drugą wieżę uderza kolejny samolot. Zakryłem usta dłonią, a z mojego gardła wyrwał się przeciągły jęk. Niewiele myśląc, rzuciłem się w stronę drzwi wyjściowych. W trybie natychmiastowym ubrałem pierwsze lepsze buty. Wybiegłem na klatkę schodową, by chwilę potem znaleźć się przy drzwiach. Otworzyłem je i przeskoczyłem tę pare kolejnych schodów. Na moje szczęście taksówka właśnie przejeżdżała ulicą. Momentalnie znalazłem się tuż przy niej. Bez większych ceregieli wsiadłem na siedzenie obok kierowcy i wysapałem:
- Niech pan mnie wiezie na Manhattan.
Mężczyzna spojrzał na mnie jak na jakiegoś odmieńca i zmarszczył brwi.
- Przecież... - zaczął, ale przerwałem mu:
- JEDŹ!
Taksówkarz chwilę jeszcze siedział nic nie robiąc, jednak zapalił silnik i ruszył do przodu. Po dziesięciu minutach zatrzymał się i powiedział:
- Dalej cię nie wiozę, rozumiesz? Zdajesz sobie sprawę, co robisz?
Posłałem mu zdeterminowane spojrzenie i odparłem:
- Tam jest mój chłopak. Nie pozwolę mu zginąć.
Mężczyzna nie powiedział już nic więcej. Pokiwał jedynie głową i położył mi rękę na ramieniu. Zagryzłem wargę, żeby tylko nie wybuchnąć płaczem i szybko opuściłem samochód. Wokół było strasznie dużo ludzi. Wszyscy bardzo głośno rozmawiali, niektórzy płakali. Wiele osób telefonowało. W powietrzu unosił się swąd spalenizny i zapach tynku i gipsu. Podszedłem do kobiety, która stała najbliżej mnie i poprosiłem o pożyczenie telefonu. Może Minho nie było w środku? Może zdążył uciec? Może jest już daleko od tego piekła? Wykręciłem jego numer. Chwilę potem na moje czoło wystąpił zimny pot. Brak sygnału. Drżącymi rękami oddałem kobiecie telefon, nawet nie dziękując. Jak w transie ruszyłem przed siebie. Przeciskałem się przez tłum. Nikt nawet mnie nie zatrzymywał. W powietrzu unosiły się drobinki różnych materiałów. Moje oczy przysłaniała coraz większa warstwa mgły. Po dwóch, może trzech minutach marszu, który momentami przechodził w bieg, dotarłem do blokady policyjnej. Funkcjonariusze nie dawali nikomu przejść. Ludzie chcieli się tam dostać, ale nie mogli. Tutaj już płakali prawie wszyscy. Domyśliłem się, że muszą to być rodziny osób, które znajdowały się w wieżowcach. Ale ja musiałem się tam dostać. Za wszelką cenę. Tylko jak? Musiałem odwrócić uwagę policji... Powoli przesunąłem się w lewo, bo tam było mniej funkcjonariuszy. Wmieszałem się w tłum. Podszedłem jak najbliżej taśmy, która stanowiła prowizoryczną granicę. Korzystając z tego, że najbliżej stojący policjant właśnie zajmował się jakąś zapłakaną kobietą, ukucnąłem i szybko prześliznąłem się na drugą stronę. Zgarbiony, zacząłem biec. Chwilę potem usłyszałem za sobą poruszenie. Ktoś krzyczał do mnie, a potem rozpoczęli pościg za mną. Przyspieszyłem. Musiałem się tam dostać. Tam był Minho! Spojrzałem na zegarek, który miałem na ręce. Za pięć dziesiąta.
Minho...
Biegli za mną.
Minho...
Traciłem coraz więcej sił.
Minho...
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Minho...
Już dalej nie dam rady.
Minho...
Żyjesz jeszcze?!
~*~
Odwróciłem się, by zobaczyć, jak blisko mnie są policjanci. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymali się i chwycili za krótkofalówki i telefony. Pewnie chcieli poinformować inne jednostki o mojej osobie. Ale to nie było ważne. Priorytetem było jak najszybsze dostanie się najbliżej wieżowców. A nuż Minho gdzieś tam był...
Nagle zobaczyłem przed sobą piętrzące się wysoko ku górze wieże World Trade Center. Jednak nie wyglądały tak, jak zapamiętałem je ze zdjęć. Z większości okien dosłownie wylewał się ogień. Przełknąłem ślinę. Czułem się, jakby serce zaraz miało dosłownie wyskoczyć mi z piersi. Płuca paliły. I to wcale nie dlatego, że w powietrzu było coraz więcej szkodliwych substancji i oparów. Przetarłem czoło wierchem dłoni i znów ruszyłem naprzód. Kolejne spojrzenie na zegarek. Dziewiąta pięćdziesiąt dziewięć.
I nagle słyszę ogromny huk. Patrzę przed siebie. Jedna z wież zaczyna się walić. Jak domek z kart, na który ktoś dmuchnął. Staję w miejscu. Widzę ogień. Widzę chmury dymu. Czuję silny podmuch wiatru, który tak naprawdę nie jest wiatrem. Kolejne kondygnacje walą się na ziemię. W końcu cały budynek obraca się w gruzy. Widzę, jak w moją stronę pędzą tumany kurzu i innych materiałów. Chcę uciekać. Chcę się odwrócić i ratować życie, ale nie zdążam. Ogarnia mnie ciemność. Do płuc wdziera się coś, co zapiera mi dech. Zaczynam się dusić. Osuwam się na kolana. Chwilę potem nie ma już nic. Jest tylko ciemność...
~*~
- Budzi się... - usłyszałem tuż obok siebie cichy, kobiecy głos.
- Proszę pana, słyszy mnie pan? - to pytanie było skierowane do mnie, bo ktoś chwyta mnie za ramię i lekko potrząsa.
Pokiwałem głową.
Dopiero po chwil poczułem, że jestem cały obolały. Od stóp do głów, dosłownie. Próbowałem się podnieść, ale czyjeś silne ręce mnie przytrzymały. Powoli zacząłem przypominać sobie, co się stało.
- Czy pamięta pan cokolwiek? - tym razem odezwał się jakiś mężczyzna.
Zacisnąłem mocno powieki. Tak, pamiętałem dobrze. Aż za bardzo...
- Tak - odpowiedziałem zachrypniętym głosem. - Zawaliły się wieże...
- Jest świadomy... Całe szczęście... - westchnęła jakaś kobieta.
Nagle w głowie zaświtała mi jakaś myśl. Ciało sparaliżował mi strach. Przeraziłem się w takim stopniu, że otworzyłem szeroko oczy i zerwałem się do siadu.
- Gdzie jest Minho?! - krzyknąłem.
Po sali szpitalnej przeszedł cichy szmer.
- Obawiam się, proszę pana, że... - zaczęła jedna z pielęgniarek, ale lekarz uciszył ją ruchem ręki.
- Niech się pan teraz położy. Nie jest pan w najlepszym stanie, więc musi pan dużo wypoczywać.
- Ale powiedzcie mi, gdzie jest Minho?! - tym razem już nie byłem w stanie się opanować.
Z moich oczu popłynęły łzy. Było ich coraz więcej, i więcej. Więcej z każdą kolejną chwilą.
Lekarz skinął na pielęgniarkę stojącą najbliżej. Ona pokiwała głową. Sięgnęła do stolika i podeszła do mnie ze strzykawką w ręku. Chciałem się wyrwać, ale przytrzymała mnie. Nie miałem siły z nią walczyć... Chwilę potem poczułem, jak ostra igła zatapia się w skórze na moim ramieniu, a po ciele rozchodzi się dziwny chłód.
Upadam na białą pościel. Otwieram oczy raz jeszcze. Widzę nad sobą zmartwione twarze czwórki osób. Ale nie jestem już w stanie rozpoznać nawet płci, bo moje oczy zachodzą mgłą. Lek usypiający rozlewa się po moim organiźmie. Ostatnią rzeczą, z jakiej zdaję sobie sprawę to to, że Minho nie żyje. Że mnie zostawił. Że moje serce nie ma już dla kogo bić...
Annyeong!<3 Uff, trzy godziny pisania i oto jest^^ Mój kolejny 2Min:) Jest to angst, ale nie martwcie się, następny shot to będzie fluff;) A co do tego tworu... Cóż, temat może Was zadziwić i pewnie tak się stanie. Ale już tłumaczę o co chodzi. Niedawno była rocznica zamachu w Nowym Jorku. Dużo o tym czytała, oglądałam programy. Widziałam dramat ludzi, którzy stracili członków rodzin. I szczerze mówiąc, musiałam, po prostu musiałam to napisać. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko. Proszę o szczere opinie, bo ten shot jest dla mnie wyjątkowo ważny. Jak zawsze dziękuję mojej becie, mojej Unni oraz Sehunałkę za to, że zawsze dodają mi sił do pisania i dzięki nim w ogóle prowadzę bloga. Saranghae<3
Jej.... Przez Ciebie się popłakałam. . . To smutne. . . Ale świetnie to napisałaś. . . I naprawdę mi się podoba. . .
OdpowiedzUsuńHuhuhu.... LUBIĘ TO~! Co prawda nie widzę w paingu nic pięknego, ale lubię tę fabułę. Bomba. Chociaż ja bym przedstawiła Minho jako strażaka, który jest uwięziony w gruzach, ale to moja wizja, mojej zrytej bani ^^ Szczerzę się jak głupia do monitora, czy to jest normalne? XD
OdpowiedzUsuńPopłakałam się~! Jesu, nieee :C Czeeemu? To strasznie, strasznie smutne. Weź, zrujnowałaś mój dzień!!!
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz ♥
OdpowiedzUsuńTak się wczułam, że się popłakałam T.T / w wolnej chwili zapraszam do mnie :) -> hugiesss.blogspot.com :3
Hmmm. Zacznę od tego ze nie znoszę tego paringu gdyż jest to najpopularniejszy z możliwych i porostu mi zbrzydł. Jednak nie oznacza to ze opowiadanie mi się nie po sobą wręcz przeciwnie. Może mnie do konca mnie chwycił za serce tylko porostu spodobało mi się . Wybrałaś temat trudny dla wielu ludzi i podobało mi się w jaki sposób go przedstawiłs... No to tyko odemnie . Przepraszam ze ten komentarz jest troszkę bez wiekszego sensu ale to wszystko co udało mi się dzisiaj sklecić. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dalsze weny Niebieski Kapturek ^^
rany, przepraszam, dziś w nocy to przeczytałam, tak dopiero, ale nie chciało mi się w tygodniu, bo szkoła. kurde. Yuriś, szot fajnie ci wyszedł, co prawda nie płakałam, ale smutno mi było. ;_; tu chłopcy chcą otworzyć nowy rozdział w życiu, w nowym miejscu, a na drugi dzień wszystko się wali. szkoda mi Taemina. nie wiem czemu, ale myślałam, że w tej strzykawce jest płyn, przez który się umiera, naprawdę tak mi przyszło do głowy. XD tak i trzy godziny pisania nie poszły na marne!
OdpowiedzUsuńhwaiting Yuriś ♥
Popłakałam się ;__; co ty ze mną robisz?!
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadania a zwłaszcza 2min <3 Jesteś wspaniała,utalentowana i wszystko inne czego nie pamiętam xD Kocham,kocham i jeszcze raz kocham to!!! <3 Pisz częściej jakieś 2min lub JonKey :D
Kiedy następna część Time Loop? :)
hwaiting Yuri <3
Weny życzę :D
Clara :)
Boziu, popłakałam się jak nigdy dotąd ;_;. To jest takie piękne *^*
OdpowiedzUsuń