One shot na zamówienie (part III)

JongKey dla Diki


   - Cześć Key! - jego głos boleśnie przebił się przez mur, który tak starannie odbudowywałem po naszym ostatnim spotkaniu.
   - Hej... - mruknąłem, nie obdarzając go nawet najkrótszym spojrzeniem.
   Kątem oka zobaczyłem, że siada obok mnie. Chwilę trwaliśmy tak w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie odgłosami dochodzącymi z klas. Jednak on widział, że coś złego się dzieje. Szkoda, że dopiero teraz zaczął to zauważać... Położył swoją rękę na mojej i lekką ją pogładzi. Jego dotyk mnie parzył, więc szybko odsunąłem dłoń, ale nadal siedziałem, nie odzywając się. Usłyszałem ciche westchnienie. Przysunął się do mnie nieznacznie. Jego wzrok był nie do zniesienia. Uniosłem głowę i napotkałem spojrzenie jego ciemnych tęczówek.
   - Co się dzieje Kibum? - zapytał cicho i znów spróbował ująć moją dłoń.
   Westchnąłem głośno. Nie domyślasz się jeszcze?! Skoro tak, to zastanawiaj się dalej, ja nic ci nie powiem.
   - Wszystko jest dobrze... Nieprzespana noc - wlepiłem wzrok w ścinę naprzeciwko mnie. 
   Chwilowa cisza z jego strony. 
   - Bummie, nie znamy się od wczoraj. Przecież doskonale widzę, że coś jest nie tak. Jeżeli sprawiłem ci przykrość albo powiedziałem coś, czego nie powinienem, to po prostu mi to powiedz.
   Jego pierwsze słowo zadało kolejną bolesną ranę mojemu już i tak sfatygowanemu sercu. Wypuściłem głośno powietrze.
   - Nie mów do mnie Bummie - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
   Zerknąłem na niego przelotnie. Na jego twarzy dało się ujrzeć ogromne zdziwienie. Tak, ostatnimi czasem byłem dla niego podły. Ale co innego mi pozostało? Mam udawać, że nic się nie dzieje, że jest tak, jak było rok temu? Już dłużej nie dam rady tego ciągnąć. Albo coś się zmieni, albo nasza przyjaźń dłużej nie będzie miała racji bytu. Chciałem mu to powiedzieć już wiele razy, ale w ostatniej chwili zwyczajnie brakowało mi odwagi. Bo jak powiedzieć przyjacielowi, którego zna się praktycznie od kołyski, że się go kocha? Szczególnie, że ów przyjaciel ma dziewczynę, z którą jest prawie rok. 
   - Dlaczego...? - jego głos odbił się głucho o ściany mojego umysłu.
   Zacisnąłem dłonie w pięści.
   - Bo ja cię o to proszę.
   - Ale... - nie dokończył, bo popatrzyłem na niego tak, że reszta wypowiedzi zastygła mu na ustach.
   - Bez żadnych "ale", Jonghyun. Jeśli cię o to proszę, to się zastosuj. Chociaż tyle dla mnie zrób... - ostatnie zdanie zabrzmiało ciszej niż poprzednie.
   Złapał mnie za ramiona, zwrócił przodem do siebie i zmarszczył brwi.
   - Chociaż tyle? 
   Odwróciłem od niego wzrok. Nie mogłem patrzeć mu w oczy i kłamać. Bo jak miałbym wytłumaczyć swoje zachowanie? Przecież nie mogłem powiedzieć mu prawdy. To wszystko by zniszczyło. Ale z drugiej strony, to wszystko i tak zmierzało w tą stronę. Bo jak mogło się to skończyć? Chyba nie happy endem. 
   - Tak, chociaż tyle... - wyszeptałem. 
   - Kibum, nie możemy tak ze sobą rozmawiać. Nie jestem głupi, widzę, że coś jest na rzeczy. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Masz jakieś problemy w domu? Przecież wiesz, że zawsze ci pomogę - próbował. 
   - Ty naprawdę nie widzisz? - w oczach stanęły mi łzy. - Nie widzisz, co się dzieje?! 
   Jonghyun patrzył na mnie zszokowany. Nie wiedział co ma powiedzieć. Nie wiedział dlaczego tak się zachowuję. Nic nie wiedział. I chyba lepiej, żeby tak zostało...
   - Nie widzę czego? - wykrztusił w końcu.
   Zaśmiałem się ironicznie. Spojrzałem na niego załzawionymi oczami i wyszeptałem:
   - No właśnie... 
   Nie czekając na jego odpowiedź, wstałem z ławki i szybkim krokiem zacząłem iść w stronę schodów. Zbiegłem na parter i podszedłem do drzwi wyjściowych. Położyłem na nich rękę, chcąc je pchnąć. Jednak wstrzymałem się jeszcze przez chwilę. Obejrzałem się przez ramię i spojrzałem w górę schodów. Nikogo tam nie było. Jonghyun nawet nie próbował mnie dogonić. Nie obchodziłem go. Rozmawiał ze mną tylko dlatego, bo był do mnie przyzwyczajony. Nie znaczyłem dla niego już tyle, co wcześniej. A pomyśleć, że wszystko to przez jedną dziewczynę. Od kiedy byli razem, ja zostałem zepchnięty na margines. Nie widywaliśmy się prawie po za szkołą. Czasami wyszliśmy gdzieś, ale jeżeli było to raz na dwa tygodnie, to był cud. Jonghyun całą swoją uwagę skupił na Lunie. Nie byłem już w stanie tego wytrzymać. Musiałem patrzeć, jak idą korytarzem trzymając się za ręce i słodząc sobie nawzajem. Zdarzało się, że mój przyjaciel mnie nawet wtedy nie dostrzegał, chociaż stałem jedynie parę metrów od niego. Co ja mówię... Jak przyjaciel?! Ktoś, kto zachowuje się jak on, nie ma prawa nazywać się przyjacielem! Ale... Ale dlaczego on mi to robi?! Co takiego zrobiłem? Czy dałem mu jakoś do zrozumienia, że czuję do niego coś więcej, niż miłość przyjacielską? Przecież starałem się jak mogłem, by zachowywać się normalnie. To on częściej mnie przytulał albo dawał buziaka w policzek. Ja nie robiłem tego, nie chcąc, by cokolwiek się wydało. A on mnie odrzucił mimo moich usilnych starań, żeby zostało tak, jak było kiedyś. Ale nie udało się. Jonghyun mnie zostawił. Zostawił mnie dla dziewczyny, którą znał ledwo miesiąc przed tym, jak rozpoczął się ich związek. Uczucie pustki było nie do zniesienia. Nie miałem ochoty żyć. Czułem się odrzucony i zapomniany.
   Pchnąłem drzwi i wyszedłem na hall. Łzy gromadzone przez te parę minut wydostały się w końcu z moich oczu i zaczęły spływać z nich strumieniami. Nie przejmowałem się tym, że wyszedłem z lekcji, że idę środkiem chodnika i płaczę. Ludzie patrzyli na mnie na jakiegoś idiotę, ale ja nie miałem już siły ukrywać tego bólu, który teraz wydostawał się na światło dzienne w postaci gorących łez. Po drodze do domu wpadłem na jakąś kobietę. Nie usłyszałem, co do mnie krzyczy, ale nie miało to dla mnie nawet najmniejszego znaczenia. Chciałem jedynie zamknąć się w swoim mieszkaniu i odciąć się od świata, który wydał mi się okrutny i pozbawiony skrupułów. Gdy dotarłem do bloku, w którym mieszkałem, wbiegłem szybko na klatkę schodową, by po chwili oprzeć się plecami o zimną powierzchnię drzwi wejściowych i pozostać w takiej pozycji przez kolejne pół godziny. Po upływie tego czasu z trudem podniosłem się z ziemi i podszedłem do lustra. Wyglądałem, jakbym nie mył się przez co najmniej tydzień. Oczy miałem podkrążone, a lekki makijaż, który zawsze mi towarzyszył, dawno spłynął już razem z moimi łzami. Pociągnąłem nosem, widząc, jak żałośnie wyglądam. I szedłem tak przez jakiś kilometr środkiem miasta... No pięknie. Sięgnąłem po chusteczkę higieniczną i wysiąkałem nos. Chwilę potem siedziałem już w łazience i zmywałem z siebie pozostałości niedawnej rozpaczy. Napuściłem sobie gorącej wody do wanny. Szybko zrzuciłem z siebie ubranie i zanurzyłem się aż po brodę w pachnącym lawendą płynie. Odetchnąłem głęboko. Jednak to nie ukoiło moich zszarpanych nerwów. W mojej głowie cały czas siedział Jonghyun. Przed oczami miałem jego delikatny uśmiech, to jak na mnie patrzył, zanim to wszystko się wydarzyło. Poczułem, że coś ściska mnie w żołądku, a w gardle rośnie dziwna gula. Łzy znowu zaczęły zbierać mi się pod powiekami. Mimo usilnych starań, po raz kolejny już dzisiaj nie byłem w stanie powstrzymać płaczu. To bolało tak bardzo, że nic nie było w stanie mnie uspokoić. Już nie...


~*~


   Przez trzy kolejne dni nie przekroczyłem progu swojego mieszkania. Jonghyun dzwonił do mnie paręnaście razy dziennie, ale ja nie odbierałem. Nie chciałem z nim rozmawiać. Bo po co mi to było? Znowu bym powiedział, że to tylko chwilowe załamanie, że zachowywałem się tak, bo rodzice znów wyjechali i zostawili mnie samego na najbliższe parę tygodni? Nie chciałem się w to bawić. Męczyłem się co raz bardziej. Myśl o tym, że Jonghyun pewnie teraz obściskuje się z Luną i pewnie zaraz... Ugh... Nieważne... Ale uczucie, które nosiłem w sercu było nie do zniesienia. Musiałbym znowu kłamać. A przyjaźń przecież nie polega na tym. W przyjaźni dwoje ludzi jest w stanie oddać za siebie nawzajem życie, poświęcić się w imię tego uczucia. A czy Jonghyun byłby do tego zdolny? Nie sądzę. Na pewno już nie. Kiedyś pewnie może i tak... Ale szczerze mówiąc, to co mam myśleć o naszej przyjaźni? Gdyby była prawdziwa, nawet najpiękniejsza dziewczyna by nas nie rozdzieliła. A tak się właśnie stało... 
   Leżałem w łóżku. Było chyba parę minut po jedenastej. Spałem do późna, bo do trzeciej w nocy nie mogłem zasnąć. Cały czas myślałem o nim, o tym, że mnie nie kocha, że moje miejsce zajęła jakaś dziewczyna. W moim sercu kiełkowała co raz większa zazdrość, która przybierała na sile z każdą sekundą. Nienawidziłem się za to, że nienawidzę. Że jestem zdolny to tak paskudnego uczucia. Ale już nie potrafiłem cieszyć się z ich wspólnego szczęścia. Może na początku tak było, bo nie zdawałem sobie sprawy z tego, co czuję do Jonghyuna, ale teraz... 
   Potrząsnąłem głową, by przestać o tym myśleć. Jednak moje próby jak zwykle spełzły na niczym. Moim umysłem zawładnęła jedna tylko myśl, która nie dawała mi żyć.


~*~


   Siedziałem na sofie, tępo gapiąc się w ekran telewizora. Leciała jakaś łzawa komedia romantyczna, która dziwnym trafem idealnie wpasowywała się w moje samopoczucie. W moich ustach co chwilę lądowała kolejna dawka popcornu. Szczerze mówiąc, to była to jedna z niewielu rzeczy, która nadawała się do zjedzenia. Parę dni nie byłem na zakupach i powoli kończył mi się prowiant. Wczoraj dzwonił do mnie mój wychowawca. Wytłumaczyłem się nagłym napadem grypy żołądkowej. W takie sytuacji pan Park życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia i rozłączył się. 
   Gdy główni bohaterowie byli w trakcie namiętnego pocałunku, mój telefon zaczął głośno dzwonić. 
   - Cholera... - wyłączyłem dźwięk w telewizorze i nie patrząc na wyświetlacz, odebrałem.
   - Key! - z drugiej strony słuchawki usłyszałem przerażony głos Jonghyuna.
   Przekląłem się w myślach. Już chciałem się rozłączyć, ale coś mnie zatrzymało. 
   - Gdzie jesteś?! - chłopak niemalże krzyczał, bo zagłuszał go uliczny hałas.
   Nie odpowiedziałem.
   - Kibum, gdzie jesteś, do cholery jasnej?! - wrzasnął w końcu.
   - Nagle obchodzi cię, co się ze mną dzieje? - odparłem lodowatym tonem.
   Chwilowo go zatkało. 
   - Czy możemy w końcu porozmawiać...? - zapytał.
   Moje gardło się ścisnęło. Nie byłem w stanie powiedzieć już nic więcej. Zakończyłem połączenie. Chwilę siedziałem, dysząc głośno. Jednak kiedy poczułem, że znowu zbiera mi się na płacz, cisnąłem telefonem o przeciwległą ścianę. Urządzenie rozbiło się na parę części. Ja natomiast podkuliłem nogi, a z moich ust wyrwał się głośny szloch. Czułem, jak serce rozpada mi się na miliardy kawałków i rani mnie jeszcze bardziej. Już nie byłem w stanie tak funkcjonować. Miłość to najgorsze uczucie jakie może nas w życiu spotkać...


~*~


   Następnego dnia rano wyszedłem z mieszkania. Szybko przemierzałem ulice Seulu, aby w końcu dojść pod budynek liceum. Nabrałem dużo powietrza w płuca i pchnąłem drzwi wejściowe. Na korytarzach panował gwar. Była długa przerwa. Szedłem w stronę klasy mojego wychowawcy. Wczoraj podjąłem ostateczną decyzję. Żeby uwolnić się całkiem od Jonghyuna, musiałem zmienić szkołę. To był najlepszy pomysł. Zerwać wszelkie kontakty z nim, może wyjechać. Tak będzie najlepiej dla nas obu. Wbiegłem po schodach na pierwsze piętro i skierowałem się w lewo. Znalazłem się w ciemnym korytarzyku. Były tam tylko dwie klasy. Nasza i biologiczna. Złapałem za klamkę i nacisnąłem ją. Kiedy przekroczyłem próg, moim oczom ukazał się widok, którego nie dane było mi już więcej zobaczyć. Jonghyun przyciskał Lunę do ściany i całował ją bez opamiętania. Ja natomiast stałem, nie mogąc wykonać nawet najmniejszego ruchu. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a usta zastygły w niemym:"Co się tu...?". Nagle kochankowie zaprzestali dotychczasowej czynności i spojrzeli w moją stronę. Na twarzy Luny malowała się wściekłość i pomieszana jakby z obrzydzeniem. A Jonghyun? On patrzył na mnie przerażony. Wziąłem głęboki urywany oddech i zacząłem się powoli cofać. Ani się obejrzałem, a biegłem korytarzem w stronę schodów. Nie oglądałem się za siebie. Po moich policzkach spływały gorące łzy. To było już dla mnie za wiele. Nigdy nie widziałem ich w takiej sytuacji i tylko to chyba ratowało mnie przed ostatecznością. Znalazłem się na dziedzińcu szkoły. Szybko go przebiegłem i wypadłem na ulicę. Usłyszałem, że ktoś za mną biegnie. Przyspieszyłem. Sprawnie wymijałem ludzi w drodze do parku. Kiedy w końcu przekroczyłem jego bramę, skierowałem się w zacienioną dróżkę po mojej prawej. Przeskoczyłem przez niewysoki żywopłot i oparłem się zdyszany w najbliższej drzewo. Byłem wykończony. Tego było już za wiele. Za wiele przez niego wycierpiałem, więc musiałem to ostatecznie zakończyć. Sięgnąłem do swojego małego plecaka. Z najmniejszej kieszonki wyciągnąłem scyzoryk, który dostałem od ojca. Zawsze nosiłem go przy sobie w razie potrzeby. A właśnie teraz potrzebowałem go jak nigdy. Otworzyłem go i spojrzałem na ostrze, które mieniło się w porannych promieniach słońca. Niewiele myśląc przyłożyłem go sobie do szyi. Nie czułem nic. Nawet strachu. Byłem tylko ja. Ja i mój ból, który rozlewał się po moim ciele z zawrotną prędkością. Nagle ujrzałem, że ktoś biegnie w moją stronę. Po chwili rozpoznałem w tej osobie Jonghyuna. Krzyczał coś do mnie i wymachiwał rękami. Teraz albo nigdy, Kibum. Czas z tym skończyć. Zacisnąłem powieki i wykonałem szybki ruch ręką. To wystarczyło. Poczułem, jak po mojej szyi spływa gorąca struga krwi, która powiększała się z każdą sekundą. Jak przez mgłę widziałem podbiegającego do mnie Jonghyuna. Kiedy zacząłem tracić grunt pod nogami, on złapał mnie w ramiona i zaczął mną potrząsać. Ale było już za późno. Ostatnimi resztkami sił uniosłem dłonie i dotknąłem jego bladej z przerażenia twarzy. Pod palcami czułem łzy. Uśmiechnąłem się jeszcze tylko, a potem ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność. Usłyszałem tylko, jak Jonghyun mówi:"Saranghae". A potem nie było już nic. Jedynie ciemność... 


   Jest obiecane JongKey^^ Miłego czytania kochani!<3 

2 komentarze:

  1. Boże jakie to piękne *.*
    I to "Saranghae"...
    DRAMAT, ale bardzo dobrze mi się to czytało.

    POZDRAWIAM, Juliette

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne *^* Mimo, że smutne to śliczne... Uwielbiam czytać to co piszesz. Oby tak dalej~ Weny życzę~

    OdpowiedzUsuń